„USA już nie rządzą naszym krajem poprzez swoją ambasadę” – mówi w Brukseli prezydent Boliwii. I życzy państwom europejskim tego samego.
Morales, który w zeszłym roku wygrał trzecie z kolei wybory, jest jednym z symboli nowej – lewicowej, postępowej i odrzucającej północnoamerykański dyktat – Ameryki Łacińskiej. Mimo histerycznych prognoz neoliberalnych ekspertów, którzy wróżyli Boliwii rychłą katastrofę ekonomiczną, zrodzoną z socjalistycznej polityki prezydenta – gospodarka kraju pod jego rządami wykazuje stały wzrost, o jakim nasza „zielona wyspa” może tylko pomarzyć. W zeszłym roku PKB Boliwii wzrosło o 5 procent, ale zdarzały się o lata ze wzrostem na poziomie 8 procent. A równocześnie przez 9 lat swojej władzy, Morales konsekwentnie realizował obietnice, które do władzy go wyniosły: Boliwia odnotowała 25-procentową redukcję ubóstwa (ubóstwa skrajnego – o 43 proc.) i wzrost realnej płacy minimalnej o niemal 90 procent. Kiedy zatem były hodowca koki radzi Europie, żeby odrzuciła neoliberalny dogmat „made in USA” – można uznać, że wie, o czym mówi.
„My, w Ameryce Łacińskiej, mamy się świetnie. Boliwia odnotowuje wysoki wzrost dzięki temu, iż zyskaliśmy polityczną niezależność i wyzwoliliśmy się spod ekonomicznego dyktatu MFW” – mówi Morales. Nie bez złośliwości zauważa też, że te zmiany ściągają do regionu wielu obywateli starego kontynentu: w ostatnich latach liczba Europejczyków emigrujących do krajów Ameryki Łacińskiej przewyższa liczbę Latynosów szukających szczęścia w Europie. „Nigdy nie tworzyliśmy prawa, żeby wyrzucać Europejczyków z naszych krajów. Nigdy nie zamykaliśmy ich w więzieniach zwanych ośrodkami dla emigrantów. Na tym polega zasadnicza różnica między nami” – mówi prezydent Boliwii.