– Ta sprawa pokazuje bezwzględną konsekwencję lidera PiS. W przeciwieństwie do PO, potrafimy przeprosić Polaków. Różni nas także, że w takiej sytuacji wyciągamy wnioski, reagujemy natychmiast. Chcemy też opinii publicznej powiedzieć: przepraszam – przemówił Joachim Brudziński podczas konferencji prasowej po posiedzeniu specjalnej komisji PiS badającej sprawę zatrudniania Bartłomieja Misiewicza.

Jarosław Kaczyński, prezes PiS/wikimedia commons

Jedna wypowiedź, a nieprawd kilka. Jak można bowiem mówić o konsekwencji Kaczyńskiego i to bezwzględnej?

Czy wtedy, gdy nie mając nawet ukończonych studiów Misiewicz 16 listopada 2015 zostaje szefem gabinetu politycznego oraz rzecznikiem prasowym Ministerstwa Obrony Narodowej?

Czy parę miesięcy później, gdy trafia do rad nadzorczych spółek skarbu państwa: Polskiej Grupy Zbrojeniowej i ENERGI?

A może bezwzględność prezesa przejawiała się nadaniem Misiewiczowi, który nigdy nie służył w wojsku, Złotego Medalu za Zasługi dla Obronności Kraju?

To pewnie wtedy, gdy okazuje się, że nie mając studiów nie może mieć intratnych fuch w spółkach skarbu państwa, a przy okazji nie wolno mu być rzecznikiem MON, Kaczyński swoją konsekwencje przejawił i spowodował, że zawieszony rzecznik otrzymał funkcję w Gabinecie Politycznym MON polegającą na analizie dezinformacji medialnych, wymierzonych w bezpieczeństwo państwa?

Pewnie tak. Bo przecież bez wiedzy i zgody szefa PiS Misiewicz nie wróciłby 7 grudnia 2016 roku do bycia znowu rzecznikiem MON?

A co z bezwzględnością, gdy 27-latek każe się wieźć na imprezę w Białymstoku służbową limuzyną, a na niej robi rzeczy, z których śmieje się pół Polski?

Parę dni po tym, 4 lutego, widać jakiś przebłysk konsekwencji. MON podał, że Bartłomiej Misiewicz jest na urlopie. Dwa dni później Macierewicz – konsekwentnie – zapewnia, że Misiewicz ciągle pracuje w MON. Bezwzględność Kaczyńskiego podąża za konsekwencją i przejawia się w tym, że Kaczyński z Szydło odcinają się od Misiewicza i oboje opowiadają mediom, że ten pan przeszedł już do historii.

Tymczasem 10 kwietnia prezes, pani premier i czytelnicy gazet dowiadują się, że Misiewicz objawił się w roli pełnomocnika zarządu Polskiej Grupy Zbrojeniowej ds. komunikacji. Następny poranek przyniósł zaś informację, że na tym stanowisku ulubieniec Macierewicza zarabia 50 tys. zł miesięcznie i drugie tyle jako premię.

Zaiste – bezwzględna konsekwencja.

https://www.facebook.com/photo.php?

Następną nieprawdą w wypowiedzi Brudzińskiego jest „wyciąganie wniosków i reagowanie natychmiast”. Zwłaszcza w kontekście innego, wypowiedzianego przezeń zdania.

– Komisja całkowicie negatywnie oceniła postawę Bartłomieja Misiewicza. PiS stwierdza, że nie ma on kwalifikacji do pełnienia funkcji w sferze administracji publicznej, spółkach Skarbu Państwa i innych sferach życia publicznego – mówił przecież Brudziński.

Gdyby jednak reagowano natychmiast, to Misiewicz z powodu braku wykształcenia i doświadczenia wyleciałby z roboty w MON, gdy tylko poinformowały o tym media, czyli po 2 dniach. Tymczasem funkcjonował w życiu publicznym niemal 1,5 roku.

Zaiste – wyciągnięcie wniosków i natychmiastowa reakcja.

Kłamstwem jest też sama nazwa. Bo „Specjalna komisja PiS badająca sprawę zatrudniania Bartłomieja Misiewicza” tak naprawdę obradowała nad Antonim Macierewiczem.

Bez swego mentora, Misiewicz był i jest nikim. To Macierewicz nadawał mu odznaczenia i wysyłał do przyjmowania honorów od generalicji. To Macierewicz przyznał mu limuzynę i to on posłał go do rad nadzorczych i zarządów państwowych spółek. Robił to, mimo że od dłuższego czasu był namawiany przez Kaczyńskiego, do pozbycia się „największego balastu wizerunkowego PiS”.

Macierewicz nie uległ sugestiom ani prezesa, ani premier Szydło. Wyglądało na to, że o Misiewicza będzie walczył z Kaczyńskim jak o niepodległość.

Antoni Macierewicz/wikimedia commons

Specjalna komisja powstała zatem po to, by Macierewiczowi pokazać jego miejsce w szeregu. Kaczyński zwołał ją tuż po wezwaniu szefa MON na dywanik. Misiewicz nie jest i nie był dla Jarosława Kaczyńskiego nawet pionkiem na jego politycznej szachownicy. I dlatego do byle Misiewicza nie fatygowałby ani siebie, ani tym bardziej kilku posłów, Koordynatora ds. Służb Specjalnych i szefa MON.

Po partyjnym sądzie, Misiewicz zniknął, jak jego posada w PGZ. Macierewicz wciąż jest w grze. Stoi za nim środowisko „Gazety Polskiej” Sakiewicza i Tadeusz Rydzyk. Szef MON jest chwilowo osłabiony, ale przecież nie po to buduje sobie własną armię i nie po to przejął Exatel – firmę, dzięki której może podsłuchiwać nawet Kaczyńskiego – żeby nagle zapomnieć o własnych ambicjach.

Wygląda na to, że w tej rozgrywce Macierewicz powiedział Kaczyńskiemu Misiewiczem sprawdzam. Okazało się, że tym razem prezes miał mocniejsze karty. Czy na tyle mocne, by szef MON powiedział pas, okaże się w ciągu najbliższych tygodni. Jeśli jednak przetrwa na stanowisku, to do kolejnej rozgrywki z Kaczyńskim stanie przygotowany o wiele lepiej.

I gdy wygra, to idę o zakład, że na firmamencie politycznym znów pojawi się były pracownik apteki w Łomiankach – Bartłomiej Misiewicz.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Halo, czy dr Lynch?

August Grabski, profesor Wydziału Historii Uniwersytetu Warszawskiego, wykładowca, ciesząc…