Kościół rzymskokatolicki porzuciłem w wieku lat dwunastu. Nie mogłem znieść konserwatywnego zaduchu i moralizatorskiego zacięcia. Pamiętam biadolenie o grzechu i o tym czego nie wypada osobie wierzącej, nieustanne chlastanie poczuciem winy i straszenie piekielnymi czeluściami w przypadku braku chęci dreptania na mszę w niedzielę, czy nadmiernego apetytu na wędlinkę w piąteczek. Wyzwolenie z tej męczarni przyniosło mi wielką ulgę.
Myślałem, że mam to już za sobą, ale niestety – demony powracają. Od pewnego czasu z niepokojem przyglądam się rozkwitowi dewocji i rygoryzmu w niektórych rejonach środowiska lewicowego. Odnoszę wrażenie, że dla wielu zaangażowanych w aktywizm horyzontem możliwości nie jest wdrożenie w życie równościowych ideałów na poziomie społecznym, ale stworzenie rezerwatu zamieszkałego przez wspólnotę ludzi moralnie nieskazitelnych.
Polem do kreacji tego dziwacznego zakonu są media społecznościowe. W banieczkach odbywają się licytacje na życie w czystości i rytuały wyklinania tych, którzy dopuścili się grzechu. Tworzone są przykazania i kodeksy praktyk. Na jednej z grup niemal każdego dnia można spotkać sondy, których celem jest ustalenie czy dana praktyka nie jest skażona grzechem. Kilka przykładów: „Palenie papierosów”, „Chodzenie na mecze piłkarskie”, „Oglądanie filmów porno”, „Kupowanie ciuchów w sieciówkach”, „Picie wody butelkowanej”. Dalej mamy dwie możliwości odpowiedzi: „lewicowe” lub „nielewicowe”. Przypomina to trochę przygotowania do pierwszej Komunii Świętej.
Grupki na feju to tylko wierzchołek problemu. Lewica, bezradna wobec problemów fundamentalnych – globalny kapitalizm, zmiany klimatyczne, prekaryzacja więzi społecznych – hermetyzuje się na poziomie języka. Zwalczanie dyskryminacji w nazewnictwie nabrało tempa, za którym nie nadąża już nie tylko społeczeństwo – bo proces ten nabrał pełnej autonomii wobec oczekiwań i bolączek przeciętnego człowieka – ale też ludzie, którzy w walkę o równość są faktycznie zaangażowani od lat.
Oto przykład gównoburzy obrazującej stopień odklejenia. Posłanka Nowej Lewicy Anna-Maria Żukowska deklaruje na Twitterze, że nie ma uprzedzeń w stosunku do osób trans.
„Mam takie pytanie do wszystkich rzucających na lewo i prawo oskarżenia o bycie #TERF-em (trans-exclusionary radical feminist – przyp.red.): czy naprawdę wydaje Wam się, że osoby MTF poddające się procedurze uzgodnienia płci robią to po to, by nazywać je osobami z macicami, a nie kobietami?”
Odpowiada jej trans-aktywistka Maja Heban: „Osoby z płcią oznaczoną przy urodzeniu jako męska właśnie nie będą tymi osobami z macicami, to określenie zawiera w sobie cis kobiety (a przynajmniej te, które mają macice) oraz trans mężczyzn, którzy nie przeszli histerektomii, a także osoby niebinarne z macicami”.
Inny przykład – Kastor Kużelewski, publicysta Krytyki Politycznej, napisał tekst, w którym przedstawił 10 postanowień noworocznych. Adresatami są członkowie wspólnoty – autor stawia sprawę jasno – bycie lewakiem czy lewaczką obliguje cię do czegoś. Np. masz przestać jeść mięso, ograniczać spotkania z ziomkami do końca pandemii, a przed rozpoczęciem masturbacji sprawdzić, czy dana produkcja pornograficzna jest na pewno etyczna.
Tak, opętana dewocyjnym szaleństwem część lewicy w 2021 roku zajmuje się zwalczaniem transfobii wśród feministycznego aktywu, rozważaniem, czy popieranie legalizacji pracy seksualnej jest wspieraniem sutenerstwa oraz regulowaniem obrazów do walenia konia. Ludzie przestają ze sobą współpracować, kończą się przyjaźnie i znajomości. Bo walka z grzesznikami: TERFami czy „alfonsiarzami” jest najważniejsza.
Aby być lewicowcem, nie możesz sobie pozwolić na życie w grzechu. Jesz mięso – dojedzie Cię vegan dżihad na fejsiku, a na spotkaniu towarzyskim napotkasz zniesmaczone spojrzenia. Pijesz wodę z butelki – usłyszysz, dlaczego sprzedałeś się złu. Powiedziałeś „kierowcy” zamiast „kierowcy i kierowczynie” – dostaniesz upomnienie. Zobaczą w twojej kuchni olej palmowy – ty skurwielu, mordujesz orangutany.
Zdewociały lewak innego lewaka nieustannie stawia do pionu, upomina, wskazuje na niewłaściwość postępowania, czasem donosik nasmaruje na grupkę, jakby nie przyjmował do świadomości, że ideologia nie jest spójna, a jej wyznawcy nie muszą podporządkowywać się jej w każdym wymiarze życia. Takie restrykcyjne podejście zalatuje oczywiście liberalizmem, bo mamy tu do czynienia z przerzucaniem na jednostkę odpowiedzialności za zmienianie świata na lepszy. Ale najbliższą analogią wydaje się tu protestancka koncepcja predestynacji. Jan Kalwin nauczał, że część osób jest predestynowana do zbawienia, a część do potępienia, kategorycznie odmawiał jednak wskazania już tu na ziemi, kto należy do którejkolwiek z grup. Uważał, że wierni powinni żyć i zachowywać się, jakby byli predestynowani do zbawienia. To samo widzimy na polskiej lewicy – jeśli popełniłeś występek – nie ma dla ciebie wybaczenia, wybrałeś życie w grzechu, masz przesrane. Nie możesz liczyć na sprzedaż odpustu czy spowiedź. Jeśli chcesz być zbawiony, musisz żyć w zgodzie z prawem bożym. Możesz mieć pewność, że znajdą się pastorzy, którzy poddadzą ocenie każdy twój uczynek.
Co najbardziej tragiczne – przyczyn braku powodzenia w propagowaniu swojej wizji świata, lewaccy dewoci nie upatrują w elementarnych błędach komunikacyjnych i odpychającej dla zwykłego człowieka kulturze środowiskowej, a w niedostatecznej czystości członków wspólnoty – lewica musi się oczyścić z grzeszników, wtedy nadejdzie zbawienie.