Przyznam się do pewnej bezradności wobec najnowszej awantury w polskiej polityce. Chodzi o to, że u pewnego dziennikarza spotkali się na imprezie posłowie Platformy Obywatelskiej i Prawa i Sprawiedliwości. Łojezu, jaki skandal wybuchł! Donald Tusk wezwał na rozmowę dwóch uczestniczących w imprezie wiceprzewodniczących PO: Borysa Budkę i Tomasza Siemoniaka „w związku z niezachowaniem należytych standardów, jakich oczekuje się od wiceprzewodniczących PO”. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że w PO obowiązują jakieś standardy. To bardzo ładnie. Choć mówiąc szczerze, od czasu, kiedy politycy PO i PiS dogadywali się w najlepsze, by utworzyć jedno ugrupowanie POPiS, które oddałoby Polskę w pacht prawicy na wieczność, byłem zdania, że słowo „standardy” ze słownika tych ugrupowań zniknęło. A teraz, proszę, okazuje się, że jednak mają jakieś.

Moralne wzmożenie ze strony Tuska, że z PiS-em nie wolno nie to, że łoić wińsko, ale w ogóle rozmawiać, mogłoby imponować, gdyby czemuś służyło. Tutaj nie służy niczemu poza rysowaniem portretu Tuska, jako niezłomnego polityka.

Jasne, PiS wciąż składa dowody, że nie są i długo nie będą ugrupowaniem ludzi, od których zwykły obywatel kupiłby używany samochód. Jednak do tej pory myślałem, że wybieramy polityków do parlamentu w tym celu, by dochodzili wspólnie do jakichś ustaleń. I, mówiąc szczerze, gówno mnie obchodzi, czy są ładnie ubrani, jedzą nożem i widelcem, albo śmierdzi im z pyska. Mnie, jako mieszkańca tego kraju interesuje, co wynika z tego, że przedstawiciele różnych ugrupowań siedzą na jednej sali. Jeżeli przyjmiemy, że wyborcy PiS i wyborcy PO są różnymi światami, to podzielmy salę sejmową zasiekami (mamy w tym ostatnio całkiem niezłe doświadczenie) i głosujmy zawsze przeciw sobie i szlus. Do następnych wyborów. Zresztą posłowie wrogich partii mogliby się przy okazji głosowań okładać krzesłami, koniecznie w godzinach najlepszej oglądalności telewizyjnej. To dodałoby niezbędnego humoru parlamentowi.

Może jednak można dopuścić, że czasem jednak wolno rozmawiać jednym z drugimi. Przy herbacie, albo napoju alkoholowym, bez różnicy. Może nic z tego nie wyjdzie, a może coś ustalą. Choćby to, że chodzenie na imprezy nie powinno być karane śmiercią polityczną. Żeby nie robili w gacie ze strachu, jak ich ktoś zobaczy w jednej sali, o jednym stoliku nie wspominając. Bo gadanie jest lepsze niż nie gadanie. Tak sobie myślę, nie pretendując na nieomylność. Dzielę się po prostu wątpliwościami.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…