Internet kipi z oburzenia po tym, jak wyszło na jaw, że na warsztatach w jednej z warszawskich podstawówek dzieciom rozdano książki francuskiego księdza Jean-Benoita Castermana. Wprawdzie (katolicki!) organizator warsztatów odżegnał się od treści w niej zawartych i oświadczył, że musiała zajść jakaś pomyłka, ale wkrótce okazało się też, że książka ta jest w ciągłym obiegu i służy jako pomoc naukowa wielu krzewicielom chrześcijańskiej wizji seksualności i rodziny w polskich szkołach. Ręce masowo podnieśli rodzice, których pociechy zmuszone były zapoznać się z tą pozycją wydawniczą rok, dwa lata temu. Nic dziwnego: książkę udało mi się namierzyć jako „dostępną” w dwóch z internetowych katolickich księgarni po 5 minutach googlania. Bez problemu dałam radę wrzucić do koszyka nawet kilka egzemplarzy. Uczciwość nakazuje mi przyznać, że jedna z nich w ciągu kilku godzin zdążyła już wycofać produkt.
Wyczytamy tam m.in., że kiedy napastuje cię, dziewczynko, nauczyciel lub szef, przede wszystkim okaż mu szacunek i podziękuj za zainteresowanie. Powiedz mu również, że „byłoby ci jeszcze milej, gdyby cię szanował”. A potem módl się, być może Bóg odmieni jego serce i powstrzyma nadaktywnego penisa.
Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać: „Byłoby mi jeszcze milej, gdyby pan zapłacił mi za pracę, którą wykonałam!”; „Byłoby mi jeszcze milej, gdyby mnie pan nie związał i nie okładał pałką teleskopową!”, „Jesteś taki męski, ale byłoby mi jeszcze milej, gdybyś nie podbił mi oka, kochanie!”.
W książce znajdziemy również porady dotyczące skromnego stroju i ostrzeżenie, by nie prowokować zalanych hormonami chłopców, których seksualność na tym etapie rozwoju „jest zwierzęca”. Niestety oprócz „oburzenia prostego”, którym zapałały wszystkie portale udostępniające skandaliczne fragmenty, bodajże tylko Wirtualna Polska pokusiła się o pogłębiony risercz: pokazała, że ksiądz Casterman już w rodzimej Francji musiał tłumaczyć się z tej i innych dydaktycznych książeczek, które wyszły spod jego pióra. Okazuje się bowiem, że chciał również leczyć gejów, a depresję uważał za naturalną i zasłużoną karę za niewybaczalny grzech przerwania ciąży. Michał Gostkiewicz, autor wyczerpującego tekstu dla Wirtualnej Polski, wskazuje również na to, że Instytut Profilaktyki Zintegrowanej, organizator nieszczęsnych warsztatów, na ogół promuje zgodną w zasadzie z tezami książki wizję związku i rodziny. Więcej, w wywiadzie dla KAI założyciel instytutu oburza się na sam zbitek słów „edukacja seksualna” – i uważa go za gorszący.
Cóż z tego, że za rok tej konkretnej książeczki nie da się kupić nigdzie poza antykwariatem czy allegro. Dopóki w naszych szkołach nauka o seksualności, ciele człowieka i jego potrzebach będzie z jednego krańca osadzona w lekcjach biologii z nieśmiertelnymi planszami pokazującymi budowę penisa z niebieską cewką moczową poprowadzoną przez środek, a z drugiej lekcjami katechezy – nic się nie zmieni. Dopóki o seksie opowiadać będą nadal siostra Sylwia, ksiądz Marek albo pani Anna Wiśniewska (głęboko wierząca mama szóstki dzieci po teologii) – będziemy nadal potykać się o kwiatki typu „nie ubieraj się prowokacyjnie”, „uważaj, aby nie urazić gwałciciela, bo będzie mu przykro”, „pomyśl, zanim założysz szpilki”.
Nie sztuką jest teraz udostępnić tweeta i oznaczyć organizatora warsztatów, żeby się tłumaczył. Sztuką jest wyprowadzić wyznaniowość ze szkół i przedszkoli, sztuką jest zaryglować drzwi wydawcom, promującym publikacje bieda-psychologów, mogące uczynić krzywdę najmłodszym. To wymaga przeorania umysłów dyrektorów szkół, być może nawet wywarcia szantażu na ministerstwie edukacji, obywatelskiej czujności, systematycznej kontroli rynku usług edukacyjnych.
Nie ma oczywiście systemu bez dziur. Pamiętacie jak w 2012 roku Rzecznik Praw Dziecka podał do prokuratury oficynę Vocatio za promowanie katolickiego poradnika zalecającego wychowawcze bicie dzieci? Później powstała słynna „lista Michalaka”, na którą trafiły podobne pozycje, traktujące o tym, że kary cielesne są obowiązkiem każdego kochającego rodzica, a obowiązek ten ważniejszy jest niż jakieś głupie prawo. Katolickie portale dały wówczas rzecznikowi odpór za pomocą kampanii „Stop cenzurze książek chrześcijańskich”. Choć od całej afery minęło już sześć lat, co jakiś czas z czystej ciekawości sprawdzam, czy wydawcy i księgarze zastosowali się do zaleceń RPD i usunęli z półek przemocowe poradniki. Uprzejmie informuję o stanie na dziś: od kopa udało mi się dostać „I kto tu rządzi?” Roberta Barnesa oraz „Klucz do serca twojego dziecka” Gary’ego Smalleya.
Wyrzućmy ich ze szkół razem z ich obrzydliwym przekazem. Dla naszego własnego dobra.