Czy wicepremier stanie się ofiarą swojej propagandy sukcesu? Możliwe, że już teraz dzwonią do niego wściekli szefowie innych resortów. Na wieść o znakomitej kondycji budżetu państwa, rozbudziły się pragnienia płacowe pracowników sektora publicznego. Apetyty są spore, bo wynagrodzenia nie wzrosły tam od czasów kryzysu gospodarczego.
Pamiętacie zamrożenie płac w budżetówce za rządów Platformy Obywatelskiej? Był to rok 2009, świat pogrążony był w recesji, a rząd Donalda Tuska przeprowadzał brutalne cięcia wydatków. Pracownicy ministerstw, urzędów i służb usłyszeli wówczas, że o wzroście płac mogą sobie pomarzyć przez wiele lat. Obietnica została dotrzymana – kwota bazowa ich wynagrodzeń nie wzrosła do dziś. Trudno zatem się dziwić, że obecnie, kiedy budżet państwa, zgodnie z deklaracjami ministra Morawieckiego, cieszy się znakomitą kondycją, pracownicy budżetówki upominają się o swoje. Przypomnijmy, że nadwyżka budżetowa po pierwszej połowie 2017 r. wyniosła 5,9 mld zł.
O „sprawiedliwy podział efektów wzrostu” zaapelowali m.in. członkowie Międzyzakładowej Organizacji Związkowej „NSZZ” Solidarność Pracowników Sądownictw. Ich szanse stoją wysoko, bo centrala, jak wiadomo, ma bardzo dobre stosunki z obecną władzą. W kolejce ustawiają się jednak kolejne grupy: żołnierze, nauczyciele oraz służby cywilne. – Mamy nadzieję, że przy obecnej dobrej sytuacji ekonomicznej znajdą się pieniądze na 10 proc. wzrost pensji dla nauczycieli od stycznia 2018 r. – powiedział „Dziennikowi Gazecie Prawnej” Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego, który przyznaje, że spełnienie postulaty oznaczałoby koszt 4 mld zł. Wyższych wypłat chcą też żołnierze, a dokładniej – wzrostu uposażenia o 280 zł miesięcznie. Koszt? 280 mln zł. Spełnienie postulatów żołnierzy, nauczycieli i służb cywilnych wymagałoby więc desygnowania ok. 5,5 mld zł. A więc mniej więcej tyle, ile wyniosła nadwyżka. I tu zaczynają się problemy, bo konkretne ministerstwa byłyby zmuszone znacząco zwiększyć budżety płac. Stąd też panuje niezadowolenie, związane ze zbyt nachalną retoryką sukcesu, uprawianą przez Morawieckiego.
W sukurs rachunkowi ekonomicznemu ministerstw przyszli jednak najwięksi specjaliści od obniżania oczekiwań płacowych – organizacje pracodawców, które również obawiają się presji płacowej w sektorze prywatnym, związanym z podwyżkami w budżetówce. Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek z Konfederacji Lewiatan w rozmowie z GDP zaleciła ostrożność w dysponowaniu środkami, bo podobno na koniec roku i tak będziemy mieć deficyt.