Mania spisków i podejrzeń, wieczne szukanie obcych agentów, a przy tym kompletna irracjonalność i chciejstwo – takie są, zdaje się, stałe cechy polskiego kolektywnego, nie tylko politycznego, umysłu.
Długoletnia tradycja spiskowania i różnych rodzajów form konspiracji postawiła stempel na nadwiślańskiej mentalności. Oprócz zamiłowania do knowań mamy jeszcze pogardę dla pragmatyzmu (kochamy romantyków i romantyczne gesty), niechęć do poszukiwania konsensusu i toksyczne piętno kontrreformacji. Efektem jest zbiorowość, którą łatwo zmanipulować, ugniatać według politycznych potrzeb.
W tym roku będziemy zapewne obchodzić rocznicę powstania listopadowego. Może nie tak hucznie, jak Powstanie Warszawskie, ale jednak. Wszak literatura romantyczna i romantyczne mity to również mity założycielskie III RP. Będziemy świętować bezsensowną „ruchawkę”, która wpłynęła toksycznie na cywilizacyjny rozwój ziem polskich i naszego narodu. Nienawidzimy pragmatyzmu, więc nie robi na nas wrażenia Królestwo Polskie – państwo niesuwerenne, ale jednak polskie z Sejmem, polskim wojskiem, polską administracją, polskim językiem, świetnie zarządzane, zasobne, dynamicznie się rozwijające. Tak samo daliśmy się porwać współczesnej mitologii, więc pozwalamy pluć na PRL, chociaż jej osiągnięcia i społeczne sukcesy umieją docenić rzetelni badacze. (Nie ci z IPN).
W relacjach z sąsiadami nasz kolektywny umysł potrafi brać do siebie głównie to, co najgorsze. Wydobywać z przeszłości same krzywdy, okrucieństwa, upokorzenia. W praktyce oznacza to, iż co jakiś czas, w zależności od koniunktury i geopolitycznych układów, diametralnie zmieniamy pozycjonowanie państwa, społeczeństwa, Polek i Polaków w historii. Montujemy nową „jedyną słuszną wersję dziejów”. Na historię patrzymy jak na klaser ze znaczkami pocztowymi, nie jak ciąg zdarzeń. W tym zamyka się polskie rozumienie pamięci narodowej, mającej kultywować wieczną martyrologię i cierpiętnictwo, jak chcą tego niezmiernie liczni w naszych elitach domorośli i rozwścieczeni moraliści. A to najgorszy, jak uważa filozof idei prof. Bronisław Łagowski, materiał na polityków i orędowników społeczeństwa obywatelskiego.
To m.in. taki przekaz elit i idąca za nią medialna narracja spowodowały właśnie, że „…Polska stała się parafiańskim, prowincjonalnym, średniowiecznym, anarchicznym i warcholskim grajdołkiem, w którym rok 2018 ogłoszono rokiem Konfederacji Barskiej, tworu wyjątkowo archaicznego i dwuznacznego” (historyk, prof. Dariusz Łukasiewicz). A ministrem edukacji może być człowiek, który najchętniej uczyłby młodzież tylko o Kościele. Nie dziwię się zresztą, że w podobnej atmosferze umysłowej właśnie osobnicy tacy jak Czarnek, ale też Kuchciński, Suski, Dworczyk, krakowska kuratorka Nowak zasiedlają urzędy administracji różnych szczebli, pouczają i wydają decyzje.
Przez 30 lat nieustannie żyjemy w klimacie ekstazy, emocjonalnych reakcji, nakręcania publicznej histerii. No i oczywiście szukania zawsze błędów u kogoś innego. To jest forma myślenia magicznego: my idealni, źli zawsze „odszczepieńcy” – „ruscy”, Żydzi, Niemcy, komuniści, lewacy itd. Jerzy Andrzejewski kiedyś zauważył celnie, iż w Polsce krytykuje się ludzi za to, że przede wszystkim inaczej myślą. Nie za to, że źle czynią. Patrząc na PiS i anty-PiS widać to doskonale.
Czy może być inaczej? Ciągle jeszcze mam cień nadziei w stosunku do naszych lewicowców. Ale jeśli chcą być traktowani jako autentyczna lewica, nie mogą nie być krytykami kapitalizmu, nie mogą stronić od słów i pojęć związanych z socjalizmem, nie mogą nie utożsamiać się z prawdziwym, wszechstronnym humanizmem. W przeciwnym wypadku mogą tylko wegetować, ale prawdziwej lewicy z tego nie będzie. I nasze irracjonalne społeczeństwo zawsze wybierze kogoś innego.