Wiele mówi się w ostatnim czasie o śmieciówkach, zwłaszcza w kontekście obecnego kryzysu. Ale to nie wszystko. Przeglądając rozmaite wyszukiwarki, skupiające oferty pracy, można odnieść wrażenie, że odkąd nadeszła recesja, polski rynek pracy stażystą stoi i to niezależnie od branży. Nie bójmy się powiedzieć tego głośno – zbyt często opiera się na bezpłatnej sile roboczej.

Spod dziesiątek ofert pracy „na umowę zlecenie” majaczą „staże absolwenckie z możliwością dalszej współpracy”. Bezpłatne lub półpłatne pseudostaże, wykorzystywane przez przedsiębiorców niezgodnie ze swoim przeznaczeniem, to – obok umów śmieciowych – jedna z największych patologii polskiego rynku pracy.

Młode osoby, dopiero wchodzące na rynek, nie zawsze mają świadomość stosowanych wobec nich nadużyć. Na przykład nie wiedzą, czym jest „umowa o praktyki absolwenckie”. 3-miesięczny staż, brak proponowanej stawki, możliwość późniejszego zatrudnienia. Wymagania? Poza pozytywną energią i ponadprzeciętną kreatywnością, kandydat musi wykazać się wcześniejszym doświadczeniem, wykształceniem wyższym, znajomością języków obcych oraz specjalistycznych programów, wreszcie portfolio i poprawnie wykonanym zadaniem rekrutacyjnym, które zajmuje trochę czasu – trzeba przecież stworzyć złudzenie „pracy dla wybrańców”, nawet jeśli stawka godzinowa to 5 zł netto za godzinę (1000 zł przy pełnym wymiarze pracy, jak się okazuje dopiero na rozmowie rekrutacyjnej). Taka oferta pojawiła się niedawno na portalu Rocket Jobs. 5 zł to i tak dobra wola pracodawcy, zgodnie z ustawą o „praktykach absolwenckich” nie musi proponować niczego, znów możemy poczuć się wyjątkowo, bo jednak coś nam zaproponowano. Inna oferta tego typu: „Stażysta/Inżynier Budowy” – 2-miesięczny staż, praca na pełen etat, „umowa o praktykę absolwencką”. Zapłacą? Nie ma pewności.

Może i na pierwszy rzut oka brzmi to normalnie: jesteśmy absolwentami, więc odbywamy praktykę, ucząc się zawodu. Realnie są to (co najmniej) 2-3 miesiące pracy za darmo lub, jeśli dobrze trafimy, półdarmo ze stawką w wysokości mniejszej niż połowa najniższej stawki godzinowej w tym kraju. Ani to „praktyki” – umowa wyraźnie nosi znamiona stażu (nawet rekrutujący posługują się częściej tym określeniem), ani „absolwenckie” – zatrudniona osoba musi mieć wykształcenie podstawowe i mniej niż 30 lat.

Wysyp stażów absolwenckich

Zatrudnienie stażysty wydaje się nierzadką praktyką w czasie, gdy przedsiębiorca nie posiada środków finansowych na stworzenie nowego stanowiska pracy, ale jednocześnie szuka pracownika, którego chce czegoś nauczyć lub tzw. „wsparcia” w okresie urlopowym. Tak to wyglądało do tej pory, ale oferty pojawiały się cyklicznie – zwłaszcza w okresie wakacyjnym. W teorii „Ustawa o praktykach absolwenckich” definiuje ich cel jako ułatwienie „absolwentom” uzyskania doświadczenia i nabycia umiejętności praktycznych niezbędnych do wykonywania pracy – pisemna umowa zawarta zostaje między praktykantem a podmiotem przyjmującym daną osobę na praktykę (nie można tego mylić ze stażami z urzędu pracy, w których ten ostatni jest pośrednikiem). Bez względu na czas wykonywanej pracy, pracodawca może, ale nie musi zagwarantować wynagrodzenia. Tygodniowy czas „praktyki” łącznie z nadgodzinami może trwać nawet do 48 godzin w przyjętym okresie rozliczeniowym (art. 131 § 1 KP). Skoro już jesteśmy przy Kodeksie Pracy – poza kilkoma wyjątkami, jak wyżej, przepisy prawa pracy nie mają zastosowania do tej umowy.

Sprawa okaże się jeszcze bardziej zawiła, gdy zaczniemy szukać dalej. O ile mogłoby się wydawać, że na podstawie przepisów „Ustawy o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy” możemy z pełnym przekonaniem odróżnić staż od praktyki, tak pojęcia te zostają kompletnie rozmyte przez „Ustawę o praktykach absolwenckich” z 2009 roku. W tym akcie prawnym zderzamy się z miażdżącą niekonsekwencją ustawodawcy w kwestii stosowanej przezeń terminologii. Staż powinen być etapem przejściowym między edukacją a zatrudnieniem. A zatem, powinien być formą wchodzenia na rynek pracy, a przede wszystkim, okresem przed podpisaniem umowy o pracę, bo przecież niezaprzeczalnie zachodzi to, co zwie się „stosunkiem pracy”. Jednym słowem, ustawa o praktykach absolwenckich, o ile ustawodawca zechciałby być konsekwentny, powinna nazywać się „Ustawą o stażach”. Z jakiegoś powodu tak jednak nie jest.

Jak to wygląda w praktyce?

Jeśli założymy najgorsze i uznamy, że organizator praktyki nie musi zapewnić wynagrodzenia osobie, którą zatrudnia, możemy mówić o ustawie, która pozostawia furtkę do wyzysku ogromnej grupy ludzi – właściwie każdej osoby młodszej niż 30 lat.

Na to, żeby zdobywać doświadczenie, pracując za darmo („za wpis do CV”), mogą sobie pozwolić nieliczni. Ludzie z tego powodu nie decydują się na staże, a nawet jeśli się zdecydują, później tego żałują, dorabiając po godzinach korepetycjami czy weekendową pracą w gastronomii. Oczywiście, z pewnością znajdą się też osoby, które są w krótszej perspektywie czasu zadowolone, ale same przyznają, że na dłuższą metę to po prostu brak szacunku do samego siebie i nieadekwatny wzorzec relacji z pracodawcą. Na studiach mówi się, żeby takie oferty omijać szerokim łukiem. No bo jeśli zaczyna się od pracy za darmo, to jak potem można liczyć na równe traktowanie? Zatrudniającym jednak na żadnym równym traktowaniu nie zależy. Żeby zaoszczędzić na młodych i niedoświadczonych ludziach, umowy cywilnoprawne proponowane są kandydatom z kilkuletnim doświadczeniem, praktyki absolwenckie – z doświadczeniem nawet do 2 lat. Czasem taka oferta wzbudzi szczególne oburzenie, pojawia się w mediach społecznościowych – wywołuje burzę. Zazwyczaj jednak przechodzi bez echa, a zapewne ktoś chętny prędzej czy później się znajduje.

– Niekiedy nawet kierownicy poszczególnych działów nie wiedzą, jakiego rodzaju będzie to umowa i stawiają stażystom wymagania jak na normalne stanowisko. Tak jest zwłaszcza w korporacjach. Po prostu szukają stażysty i kropka, chcą mieć go do dyspozycji w pełnym wymiarze godzin, a resztę niech on sam załatwia z działem HR. Ich ten problem nawet nie dotyczy – mówi mi Julia, studentka IV roku polonistyki. Praktyki przedstawiane jako staże oferowane są najczęściej przez duże firmy, urzędy, banki, agencje reklamowe oraz korporacje międzynarodowe, podmioty, które bez problemu mogłyby zapłacić młodemu człowiekowi, zamiast traktować go jak pracownika niższej kategorii. Prawo jednak przyzwala na to, by szukać „stażystów z doświadczeniem”, czyli po prostu ludzi, którzy będą pracować za darmo.Już samo istnienie takich umów zachęca firmy do eksploatacji ludzkiego kapitału, zwłaszcza że pracownik nie podlega ubezpieczeniom społecznym i zdrowotnym, a jedynym obowiązkiem pracodawcy jest zapewnienie „odpowiednich warunków pracy”.

„Przyuczanie” czy nabywanie konkretnych umiejętności przed „właściwym” zatrudnieniem, czyli sama idea stażu, okazuje się fikcją, skoro na mniej wymagających stanowiskach wciąż pracują tani pracownicy, których wahadłowo wymienia się na nowych. Dobrze jest, jeśli przy okazji darmowy pracownik ma okazję zdobyć wiedzę i konkretne umiejętności. Mimo to zdarzają się sytuacje, gdy już na początku wymaga się od kandydata biegłości w powierzonych zadaniach. Wszak dostał się na staż ze względu na swoje doświadczenie i kierunek studiów. Pracownik ani nie dostaje pensji, ani nie uczy się wielkich rzeczy. – Byłam już na dwóch stażach, bo wydawało mi się, że na studiach powinno się robić takie rzeczy. Za każdym razem rzucali mnie na głęboką wodę, po prostu robiłam to, co robi się na stanowisku juniorskim. Za pierwszym razem wymienili mnie na innego stażystę. Za drugim dostałam propozycję przedłużenia stażu o kolejne 3 miesiące. Jeszcze mówili mi, że to dla mnie idealna sytuacja, skoro dostaję te same warunki, powinnam być szczęśliwa – mówi Alicja, absolwentka anglistyki UW.

Na przeciwnym biegunie są równie patologiczne przypadki, kiedy zatrudniony wykonuje śmiesznie proste prace, które nijak nie wzbogacają jego doświadczenia, a w rezultacie traci czas. Może być też tak, że jest usatysfakcjonowany, ale nie ma pewności co do zatrudnienia w dłuższej perspektywie. Jednym słowem, jest tylko jedna grupa społeczna, która zyskuje na darmowych stażach: przedsiębiorcy, którzy otrzymują darmową pracę od stażystów i robią to za przyzwoleniem państwa. Podważana jest podstawowa zasada, że za pracę należy się wynagrodzenie – bez względu na to, czy praktykant ma 18 czy 29 lat, czy skończył szkołę podstawową, czy posiada tytuł inżyniera.

Odrębną kwestią jest też kolizja z tzw. stażem z Urzędu Pracy, w ramach którego stażyście wypłacane jest stypendium (988 zł). Można w prosty sposób policzyć, jaka to stawka godzinowa, jeśli zatrudniamy kogoś na pełen etat. Ale w tym wszystkim, może pojawić się jeszcze inny mechanizm, a mianowicie taki, że pracodawcy, zamiast płacić jakiekolwiek wynagrodzenie za staż, będą starali się wymusić na pracowniku skorzystanie ze stażu finansowanego przez urząd.

Umowa o praktykę absolwencką jest typem umowy, który pozwala na zbyt duże nadużycia względem pracownika. W stwierdzeniu, że praktyki i staże to niewolnictwo XXI w. nie ma wcale wiele przesady. Staż nie jest tym samym co praktyka, a jednak rekrutacje prowadzone są na „staż”. Dzieje się tak dlatego, że właśnie staż regulowany jest bardziej wygodną dla podmiotu zatrudniającego umową: bardziej liberalną i zwalniającą go z jakichkolwiek obowiązków, poza jednym i też łatwym do obejścia – stworzenia ramowego planu stażu.

Gdy zaczął się kryzys pandemiczny, związki zawodowe głośno domagały się uporządkowania sprawy umów śmieciowych. Kwestia praktyk i staży powinna być kolejnym postulatem. I nie ma tu miejsca na subtelności: wszystkie rozwiązania prawne, które pozwalają nie płacić stażystom i wyzyskiwać młodych ludzi, powinny zostać po prostu wyeliminowane. Nie może być tak, że zatrudniający nie ponoszą żadnej odpowiedzialności finansowej, nie uzależniają wymiaru godzin od proponowanej stawki i mogą powierzać praktykantom absolutnie dowolne obowiązki. Minimalna płaca godzinowa to obecnie 17 zł brutto. Jest to dolna granica płacy i nikt, bez względu na wiek, wykształcenie czy kondycję finansową nie powinien zarabiać mniej. Być może warto, po uporządkowaniu kwestii staży i przywróceniu im pierwotnej funkcji, rozważenie minimalnej stawki godzinowej dla stażystów, ale w każdym wypadku pensja powinna być adekwatna do nakładu pracy i czasu poświęconego powierzonym zadaniom, nawet jeżeli jest to osoba młoda.

W czasie epidemiologicznego kryzysu młodzi, grupa najczęściej zatrudniana na śmieciówki, stanowią pierwsze w kolejności ofiary przy redukcjach zatrudnienia. Recesja wywołana pandemią wyraźnie pogorszła sytuację na rynku pracy. Niebezpiecznymi zjawiskami są nie tylko masowe zwolnienia, ale również pogarszające się warunki zatrudnienia i rekrutacje-widma, które nie kończą się zatrudnieniem kogokolwiek ze względu na złą sytuację. Swojego czasu Newsweek opisywał, jak jeden z poznańskich start-upów oferował „staż na stanowisko dyrektora ds. PR”. Czy taka będzie nowa rzeczywistość? Nawet tak błaha z pozoru kwestia jak wzrost roli pracownika zdalnego godzi najbardziej w osoby bez doświadczenia, bo oczywistym jest, że większą szansę na zatrudnienie będzie miał ten, kto jest bardziej samodzielny. Nic nie usprawiedliwia wyzysku młodych pracowników.

Autorka jest działaczką Komisji Młodych Związku Zawodowego Związkowa Alternatywa.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Juan Guaido – „demokratyczny” prezydent Wenezueli cz. II

Kiedy zawiodły próby wywołania rozruchów na wielką skalę za pomocą wyłączenia elektrycznoś…