W dającej się przewidzieć przyszłości nie będzie pokoju w Górnym Karabachu. Wypowiedzi dwóch przywódców świadczą o całkowicie odmiennych punktach widzenia.
W czwartek rosyjska agencja RIA Novosti przeprowadziła jednoczesny wywiad z premierem Armenii Nikolem Paszynianem i prezydentem Azerbejdżanu Ilhamem Alijewem. Politycy wzajemnie się nie słyszeli, ale odpowiadali na te same pytania w tym samym czasie. Ten interesujący eksperyment doprowadził jednak do smutnych wniosków: w najbliższej przyszłości trwały rozejm w Górskim Karabachu jest mało realny. Chyba że wmieszają się weń siły państw trzecich drogą fizycznego rozdzielenia walczących.
Lider Azerbejdżanu nie dopuszcza żadnych kompromisów dotyczących niezawisłości Karabachu, dopuszcza jednak, by na tym terenie żyli obok siebie i Ormianie, i Azerowie. Z kolei premier Armenii nie wyobraża sobie, by Karabach wrócił do Azerbejdżanu, nie mówi też nić o możliwości, by na terytorium Karabachu mogli żyć Azerowie, którzy mogli by wrócić do swoich domów, z których zostali wypędzeni. Paszynian jest zdania, że Azerbejdżan powinien zgodzić się na prawo samookreślenia mieszkańców („Ormian Górskiego Karabachu” – mówił Paszynian), określając ten warunek jako czerwoną linię.
Alijew żąda opuszczenia terytoriów okupowanych i otworzenia wszystkich szlaków komunikacyjnych, powrót uchodźców i dopiero wówczas rozmowy o statusie terytorium.
Alijew stanowczo zaprzeczył, by na stronie azerbejdżańskiej walczyli najemnicy z fundamentalistycznych ugrupowań islamskich, przerzuceni z Syrii, podczas gdy Paszynian twierdzi, że ma na to dowody.
Przy takim podejściu przywódców widać jasno, że nawet nie tyle do pokoju, ile choćby do przerwania ognia, droga daleka.
Dowodem na to jest fakt, że kolejna próba, podjęta w czasie ostatniej doby, przerwania ognia, zakończyła się niepowodzeniem, zanim się jeszcze na dobre zaczęła.