Warszawiacy nie będą głosować nad przedterminowym odwołaniem Hanny Gronkiewicz-Waltz. Chociaż organizatorzy twierdzą, że zebrali potrzebną liczbę podpisów, nie zaniosą ich do ratusza. Dlaczego?
Odejścia Hanny Gronkiewicz-Waltz domagali się działacze organizacji lokatorskich i osoby poszkodowane przez dziką reprywatyzację nieruchomości w stolicy. W komitecie referendalnym byli m.in. Piotr Ikonowicz, Agata Nosal-Ikonowicz, Kazimierz Kik, Piotr Ciszewski, Ewa Czerwińska. – Ja nie widzę woli politycznej po stronie obecnych włodarzy miasta, aby tę sprawę wyjaśnić i aby tym ludziom pomóc – mówił Piotr Ikonowicz o reprywatyzacji, uzasadniając swoje zaangażowanie w inicjatywę.
Zgodnie z prawem organizatorzy mieli 60 dni na zebranie minimum 132 tys. 700 podpisów i złożenie ich w warszawskim ratuszu. Twierdzą, że podpisów mają nawet o kilka tysięcy więcej, ale i tak nie tyle, by być pewnymi, że zostanie zachowana wymagana większość. Urzędnicy muszą bowiem zweryfikować przedstawione podpisy. Organizatorzy referendum twierdzą, że z ich doświadczeń wynika, że przy tej procedurze nawet 10-20 tys. podpisów jest kwestionowanych, a wtedy do wymaganej liczby nieco jednak zabraknie. – Nie chcemy angażować urzędników w sprawdzanie – powiedział Ikonowicz „Rzeczypospolitej”.
Piotr Guział, komentując porażkę organizatorów stwierdził, że taki koniec starań o referendum w sprawie odwołania prezydent Warszawy to efekt niewłączenia się działaczy PiS w akcję firmowaną przez ruchy lokatorskie. Stwierdził, że rządząca obecnie partia najpierw biernie przyglądała się tragedii lokatorów, a potem potrafiła tylko słowami krytykować polityk Platformy Obywatelskiej.
Kolejne wybory prezydenta Warszawy odbędą się w 2018 r.