Tatrzański Park Narodowy zbiera żniwo swojej „dutkowej” polityki, którą można w skrócie podsumować jako „wszystko na sprzedaż”. Polityki przejmowania schronisk i stricte komercyjnego zarządzania, polityki przymykania oczu na zamęczanie koni przez fiakrów, planów wprowadzenia elektronicznego rejestru wspinaczy (którzy słusznie obawiają się ograniczenia dostępu, kontroli i wprowadzenia opłat) itd.
W ten sposób TPN wychowuje sobie godnego siebie turystę – turystę przyszłości. I teraz dziwi się, że ów turysta, pijany na szlaku, szarpie się z pracownikami parku i i wyzywa ich, będąc zaskoczonym, że kiedy zapada zmrok, to (niespodzianka!) robi się ciemno, a spod schroniska nie da rady zamówić Ubera.
Nie ma wielkiej przesady w krążących po internecie memach z grupą ludzi siedzących przy ognisku, stylizowanych na plakaty z filmów grozy: „Morskie Oko 3 – kiedy po 16.00 zapadł zmrok, losowaliśmy, kto kogo zje”.
W drugi dzień świąt taka właśnie grupa utknęła na szlaku z Morskiego do Palenicy Białczańskiej. Kiedy okazało się, że konne bryczki nie jeżdżą całą dobę, a jedynie do 18.00 (fiakrzy i TPN przyznali, że i tak wydłużyli tego dnia godziny pracy koni), turyści przyszłości w szale wydzwaniali po GOPR-owców, a nawet do urzędu miasta i urzędu marszałkowskiego. Byli oburzeni, że nikt nie kwapił się wysłać po nich helikoptera. Sytuacja powtórzyła się tuż przed sylwestrem, kiedy okazało się, że sanie są w stanie zabrać na dół „tylko” 200 z 300 oczekujących osób.
Doszło niemal do rękoczynów. Grupa pijanych osób wyzywała strażników, niektórzy proponowali im łapówki za przewiezienie służbowym jeepem. Na to, że dutki nie załatwią sprawy, turyści przyszłości nie byli przygotowani – i trudno im się dziwić, bo od lat taki właśnie przekaz im serwowano. Że w górach niepotrzebna jest latarka „czołówka” i dobre buty, bo wystarczy pełny portfel i latarka w ajfonie. Reszta zrobi się sama – za dutki dasz radę wejść na Rysy nawet w tenisówkach i z reklamówką (z autopsji), bo nie każdy przewodnik będzie miał jaja, żeby ci powiedzieć, co o takiej postawie myśli.
Żeby coś się zmieniło, Tatrami musi przestać rządzić pieniądz. TPN jest współodpowiedzialny za stworzenie i wykarmienie dutkowego potwora. Ale do zwiększenia świadomości nie wystarczą podwyżki cen biletów (TPN wraz z TOPR postulowały w zeszłym roku nawet 25 proc.). Bo w ten sposób góry zamkną się przed mniej zamożnymi, ale niekoniecznie mniej problemowymi turystami. Potrzebny jest przejrzysty system kontroli i sankcji, kampanie edukacyjne – i nieco asertywności w stosunku do tych, którzy nie rozumieją, że góry są dobrem wspólnym, a wycieczka nagrodą, nie usługą all inclusive.
Góry nie potrzebują dziś więcej promocji, potrzebują więcej ochrony. Być może jakimś rozwiązaniem byłoby obciążanie w stu procentach kosztami za wzywanie TOPR-owców w sytuacji takiej, jak przed sylwestrem 2017, albo wprowadzenie stałego ograniczenia w korzystaniu z bryczek – jedynie do rodzin z małymi dziećmi lub niepełnosprawnych. Bo kafkowska staje się już sytuacja, kiedy koń przewraca się pod naporem tłumu pasażerów w wieku 19-39, którzy nie są w stanie przejść 7 kilometrów wyasfaltowaną szosą.
Tylko że to wymagałoby zmierzenia się z brzękiem uciekających dutków. Na prozwierzęcych forach w ostatnich dniach aż roi się od relacji z sylwestrowo-noworocznej gehenny koni (nie dalej jak wczoraj wieczorem upubliczniono informację o koniu, który w drugi dzień świąt upadł pod ciężarem przepełnionej bryczki, a woźnica starał się ukryć ten fakt to przed TPN). Jak turyści mają wykształcić w sobie jakieś przywiązanie do zasad, jeżeli widzą, że „administratorzy” gór sami prezentują przywiązanie głównie do pieniądza?