Mainstream jutro ogłosi „25 lat wolności” – 22 grudnia ćwierć wieku temu wybory prezydenckie wygrał wąsaty elektryk z Trójmiasta, co nie kupował żonie kwiatków, bo wolał przeskakiwać przez ogrodzenia i popuszczać wodze fantazji i jednych puszczać w skarpetkach, a innym dawać sto milionów. Wybrany w wolnych wyborach przewodniczący „Solidarności” miał być nadzieją, symbolem nowego ładu, ustanowionego przez ludzi pracy dla ludzi pracy.
Tymczasem okazał się typową ofiarą porządku, o który walczył. Po 1989 r. skończył się czas cudów Wałęsy, a zaczął czas ciężkiej pracy i trudnych wyborów. Nasz „diament wolności” (nomenklatura za „Gazetą Wyborczą”) odbrązowił się w ekspresowym tempie. To on desygnował rząd Jana Krzysztofa Bieleckiego z Leszkiem Balcerowiczem, fundując polskiej gospodarce terapię szokową. To on wpadł na pomysł, od którego włos jeży się na lewicowej głowie: pamiętnych pełnomocnictw dla rządu. Pod koniec 1991 było już pozamiatane. „Gdy tylko pojawiły się pierwsze nieoficjalne przecieki, na czym ma polegać plan Balcerowicza, byłem zbulwersowany jego dramatycznie antypracowniczym i antysocjalnym charakterem. A jeszcze bardziej bulwersowała mnie gotowość posłów i senatorów OKP do jego przyjęcia. W końcu byliśmy wybrani pod sztandarami „Solidarności” i to świat pracy mieliśmy w parlamencie reprezentować”- wspomina Karol Modzlewski. Człowiek z ludu na naszych oczach zamienił się w liberała, a lata 90. – w pracowniczy koszmar.
Wałęsie oraz jego bliskiemu współpracownikowi Lechowi Falandyszowi zawdzięczamy również uroczy termin „falandyzacja prawa”. Termin ten oznacza balansowanie na jego krawędzi i odnosi się do epizodu odwołania na pstryknięcie dwóch członków Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Przeciwko temu krzyczał już w 1994 nasz dobry przyjaciel – Trybunał Konstytucyjny. Po prezydenturze „Człowiek z Nadziei” wpadł w istną otchłań kuriozów – a to geje za murem, a to podawanie nogi Kwaśniewskiemu, a to imigranci, którzy wejdą do Polski i zaczną ścinać głowy.
Mając jednak w Pałacu Prezydenckim urzędnika poruszanego na sznureczki, który nocą pielgrzymuje na Żoliborz i po cichu, zamiast sporadycznej falandyzacji, wspiera notoryczną kaczyzację – człowiek zaczyna tęsknić za nieporadnością i naiwnością Wałęsy, który, otoczony kompetentnymi doradcami, miał szansę przejść przez swoją kadencję suchą nogą. Prezydenturę Dudy negatywnie ocenia już 40 procent Polaków. Nikt już nie wierzy w jego niezależność i aspiracje do przecięcia partyjnej pępowiny. Odechciewa się krytyki i słusznego skądinąd rozliczania za błędy przeszłości, kiedy uczestniczy się w dramacie w 5 aktach.