Mój redakcyjny kolega i przełożony, Maciej Wiśniowski, napisał wczoraj komentarz o sporze pomiędzy Sojuszem Lewicy Demokratycznej a Razem, w Radzie Krajowej którego zasiadam. Zdaniem Wiśniowskiego, spór ten ma charakter emocjonalny i wynika z różnicy pokoleniowej. Z jego tekstu wynika poniekąd, że obecni eseldowscy baronowie kiedyś sami byli ideową młodzieżą (za jaką Wiśniowski uważa Razem), a ideowa młodzież pewnego dnia zamieni się w wożących się jaguarami, obrosłych we władzę i pieniądze partyjnych działaczy. Jest to nieprawda na bardzo podstawowym poziomie: Leszek Miller nie ma za sobą kariery młodego ideowca, a kandydatka Sojuszu na prezydentkę jest młodsza niż np. Katarzyna Paprota, członkini zarządu Razem.
Sedno sprawy jest jednak takie, że konflikt pomiędzy Razem i SLD jest przede wszystkim programowy i polityczny. Jednym z najważniejszych punktów programu Razem jest sprawiedliwość podatkowa, tymczasem to właśnie Sojusz wprowadził liniowy CIT dla przedsiębiorców, co kosztowało budżet – czyli Polki i Polaków – 4,5 mld zł rocznie. Razem optuje za opiekuńczą, realnie prowadzoną przez państwo polityką mieszkaniową – SLD, rękami Barbary Blidy, wprowadził zapis o eksmisjach na bruk. Razem przeciwstawia się polityce cięć wydatków publicznych, czyli dokładnie temu, co próbował robić Sojusz w ramach Planu Hausnera. Owszem, SLD był u władzy ponad 10 lat temu. Jednak obecna polityka partii – wystawienie w wyborach prezydenckich Magdaleny Ogórek, która promowała czysto neoliberalny program; ponowne wybranie na przewodniczącego Leszka Millera, ojca wszystkich porażek i kompromitacji Sojuszu – pokazuje, że nic się nie zmienia.
Problemem z interpretacją Wiśniowskiego jest to, że pomiędzy SLD a Razem nie ma żadnej ciągłości pokoleniowej. Razem nie wymyśliło oczywiście socjaldemokracji, ale nie oszukujmy się, nie uczyło się jej od starszych kolegów z Sojuszu. Ci bowiem nigdy takiej polityki nie realizowali, a głosili tylko wtedy, kiedy chwilowo była im na rękę. Żeby to stwierdzić, nie trzeba być ani młodym, ani ideowym. Wystarczy też spojrzeć na Tomasza Kalitę, Grzegorza Gruchalskiego czy Justynę Klimasarę, żeby zobaczyć, że przed 40 też można być partyjnym koniunkturalistą bez politycznego kręgosłupa.