Jeszcze dziś do południa miałam szczery zamiar zostawić ten temat w spokoju. Tyle teraz w Polsce ważniejszych rzeczy, pomyślałam. Co się będziesz znęcać nad człowiekiem, który sam sobie wykopał już grób wstydu i jeszcze sam zapalił sobie świeczkę, pomyślałam. Ale nie mogę.

Może wydawać się, że jestem złośliwą malkontentką, ale naprawdę czasem miewam wiarę w ludzi. Tyle że zwykle okazuje się, że mogę ją sobie powiesić na kołku. Kiedy usłyszałam o katastrofie w Smoleńsku, przez pierwsze dni łudziłam się, że tej przerażającej tragedii nikt nie ośmieli się wykorzystać politycznie. Kiedy usłyszałam o zbiórce pieniędzy na Mateusza Kijowskiego, to pomimo wysmażenia zjadliwego komentarza jeszcze się łudziłam, że nie przyjmie tych pieniędzy. Albo przyjmie część, resztę przekazując bardziej potrzebującym. Albo że chociaż, na Boga, zamilknie, zdusiwszy swoje parcie na szkło siatkami z TK Maxa.

Tymczasem wczorajsza rozmowa z Wirtualną Polską przesuwa granice żenady Mateusza Kijowskiego niemal na wysokość równą szczytowi K2. Były lider KOD przekonuje, że jest jak ksiądz, którego utrzymują wierni (sic!). Bo przecież to nie jest tak, że nic nie robi. Pisze teksty na swoim blogu! Wygłaszał nawet (i to kilkukrotnie) wprowadzenie przed projekcjami filmów o Aleppo. „Ułatwiam ludziom kontakty, wspomagam setki drobnych inicjatyw. Jestem zapraszany do udziału w spotkaniach i akcjach ulicznych. Konsultuję, doradzam, podpowiadam”.

Ale poczekajcie, najlepsze dopiero przed nami: „Dla mnie obciachem nie jest znaleźć się w trudnej sytuacji życiowej, tylko zachować się jak hiena. Jak ludzie, którzy się wręcz medialnie promują przy okazji wspaniałej akcji, jaką jest Szlachetna Paczka, a później mówią, że korzystanie z czyjejś pomocy to wstyd”.

Czyli hieną jest ktoś, kto realnie „robiąc dobroczynność” korzysta na tym wizerunkowo, nie jest jednak hieną ten, który publicznie zrównuje swoją sytuację z sytuacją wielu rodzin pogrążonych w trwałej nędzy, dodając za chwilę beztrosko, że w zasadzie przerósł go kredyt we frankach na 400-metrowy dom i że w zasadzie to nie był na żadnej rozmowie kwalifikacyjnej, bo i tak wie z góry, że żadna oferta nie spełni jego oczekiwań?

Przypomina mi się sytuacja sprzed roku, kiedy w naprawdę trudnej sytuacji życiowej znalazła się nasza nieżyjąca już koleżanka, dziennikarka Magda Ostrowska. Zmagała się z chorobą, zmuszona była przejść na rentę, pod koniec życia nie mogła już pisać – co stanowiło podstawowe źródło jej utrzymania od zawsze. Lewicowe środowisko pozostało solidarne. Ci, którzy mogli i chcieli, wspomagali ją finansowo. Kiedy jednak sięgam pamięcią, nie przypominam sobie jednak, aby Magda lub jej życiowy partner serwowali bezczelne teksty o duchowej przywódczyni albo terroryzowali otoczenie na zasadzie „dawaj kasę albo będziesz mieć mnie na sumieniu”.

Kijowski zaś bez najmniejszych oporów uznaje siebie za dobro narodowe, którego kredyt we frankach wart jest jakiejś szczególnej ochrony, a jego mityczne kwalifikacje nie powinny podlegać weryfikacji, tak jak tysięcy innych ludzi poszukujących pracy – tylko od razu powinny być premiowane (i to odpowiednio – co łaska, ale nie mniej niż 8 tysięcy brutto)!

Dlatego przyznam się, że będę czuła coś w rodzaju Schadenfreude, jeżeli komornik z Pruszkowa zdecyduje się przekazać „stypendium wolności” dorosłym synom Mateusza Kijowskiego.

Owszem, nie ulega wątpliwości, że Lewandowscy „lansują się” na Szlachetnej Paczce. Ale też nie ulega wątpliwości, że ktoś tu próbuje być Piotrusiem Panem na cudzy koszt. Nie, ten pan zdecydowanie nie czuje obciachu.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. szkoda reklamy dla czegoś co jest niczym mnie zastanawia stan psychiczny 'darczyńców” pozdrawiam P.Weroniko i wszystkiego dobrego na Święta również dla całego zespołu portalu Strajk

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Ruski stanął okoniem

Gdy się polski inteligencik zeźli, to musi sobie porugać kacapa. Ale czasem nawet to mu ni…