Podczas ostatniego kryzysu politycznego coraz wyraźniej zaczęły pobrzmiewać głosy sugerujące, że losy obecnej władzy mogą prędzej czy później rozstrzygnąć się na ulicy. Wariant ten jest na razie raczej mało prawdopodobny, jednak biorąc pod uwagę dynamikę sytuacji politycznej, może się to zmienić w każdej chwili. Tym bardziej, że w sukurs Jarosławowi Kaczyńskiemu przyszła organizacja, która dotychczas trzymała się z tyłu, więcej dostając od rządu, niż dając w zamian. Tym aliantem jest NSZZ „Solidarność”.

Piotr Duda z Andrzejem Dudą i Beatą Szydło/facebook.com

– To, co się dzisiaj dzieje, jest wielką hucpą (…). Otrzymuję setki telefonów: Piotr, co robimy? Przygotowujemy się do wyjścia na ulice i policzenia się. Jeżeli druga strona się chce policzyć, to się policzymy. My ich czapkami przykryjemy” – te słowa padły z ust Piotra Dudy, przewodniczącego  „Solidarności” 19 grudnia na antenie TVP Info. Przywódca liczącej ok. pół miliona członków organizacji pracowniczej zasugerował tym samym, że związek może stać się strażą przyboczną obecnego rządu. Straszna wizja robotników nacierających wraz z bojówkami Macierewicza na demonstracje opozycji, w obronie narodowo-konserwatywnej władzy, łamiącej zasady demokratycznego państwa prawa i parlamentaryzmu, stała się niepokojąco realna.

Historia niebezpiecznego flirtu pomiędzy jedną z największych centrali związkowych, a wykonawcami projektu przebudowy Polski rozpoczęła się 5 maja 2015 roku. Doszło wówczas do spotkania kandydata na prezydenta Andrzja Dudy, z przewodniczącym „S” Piotrem Dudą. Negocjacje zakończyły się podpisaniem „Umowy programowej”. Wymienionych dżentelmenów, oprócz nazwiska łączyły jeszcze wspólne cele. Piotr Duda akcentował, że celem numer jeden jest przeforsowanie kilku ustaw, które uczynią stosunki pomiędzy pracownikami a pracodawcami bardziej przyjaznymi dla tych pierwszych. Idea zawarcia paktu z władzą zyskała sporą aprobatę związkowego aktywu. Wszyscy mieli w pamięci osiem lat neoliberalnej polityki Platformy Obywatelskiej. A Piotr Duda gwarantował zachowanie zdrowej higieny w relacji z politycznym sojusznikiem. Wszak to właśnie krytyka upartyjnienia organizacji pod rządami Janusza Śniadka sprawiła, że wygrał wybory na stanowisko szefa związku w 2010 roku.

Żądania „S” zostały jasno wypowiedziane. Chodziło o podwyższenie płacy minimalnej, wprowadzenie minimalnego wynagrodzenia godzinowego, zwiększenie uprawnień Państwowej Inspekcji Pracy oraz obniżenie wieku emerytalnego. Strona rządowa rzetelnie wywiązała się ze swoich zobowiązań. Wszystkie postulaty zostały spełnione. Duda musiał jednak dać coś w zamian. Obiecał zatem spokój na ulicach. I faktycznie – od czasu objęcia władzy przez Prawo i Sprawiedliwość, związkowcy „S” nie udali się zorganizowaną grupą na ani jedną antyrządową demonstrację. Delegaci „S” otrzymali również mandat na wyłączność w negocjacjach na linii związki – władza. W zamian mieli jednak akceptować alienację pozostałych centrali.

Patologiczny brak realnego dialogu miał miejsce już w Komisji Trójstronnej za czasów Platformy Obywatelskiej. Wtedy kluczowe uzgodnienia zapadały głównie pomiędzy przedstawicielami przedsiębiorców, a stroną rządową. Związkowcy byli metodycznie wykluczani, a kroplą, która przelała czarę goryczy, była ustawa o podwyższeniu wieku emerytalnego, przepchnięta mimo sprzeciwu centrali. Po tym afroncie, związkowcy z „S”, OPZZ i FZZ solidarnie rozpoczęli bojkot prac Komisji, co ostatecznie uczyniło to ciało martwym. Na jej gruzach, już za rządów dobrej zmiany powstała Rada Dialogu Społecznego. Nowa platforma powiela jednak dysfunkcyjny charakter swojej poprzedniczki. Tym razem dogadują się ze sobą „Solidarność” i rząd, kompletnie wykluczeni są związkowcy z pozostałych centrali, a  w przypadku biznesu, sojusznicy balansują pomiędzy bliskością, a ignorowaniem, w zależności od sytuacji. Związek Piotra Dudy przymyka oko na wciąż alarmujące problemy rynku pracy, a także dość bezczelnie współpracuje z rządem przy wdrażaniu reform, których skutki będą szkodliwe dla interesów niektórych grup zawodowych. Ten patologiczny komitywizm obserwujemy w przypadku reformy edukacji.  Związek Nauczycielstwa Polskiego działa w ramach OPZZ, a więc „obcej” i postkomunistycznej centrali, której członkowie nie będą uwzględnieni przy budowie gmachu dobrobytu nowej Polski. ZNP na dialog z władzą liczyć więc nie mogło. Z minister Zalewską spotkała się za to delegacja „S” Oświaty, mimo, że liczy 70 tys. członków, przy ponad 200 tys. ZNP. Przewodniczący tej organizacji, Ryszard Proksa bronił dyletanckich działań władzy w dość rozpaczliwym stylu. Usłyszeliśmy, że media informacjami o reformie szkolnictwa manipulują.Tandem PiS-„Solidarność” był równie nieczuły na potrzeby pracowników służby zdrowia, skupionych w Porozumieniu Zawodów Medycznych. Związek Piotra Dudy stanął wówczas po stronie rządu, po raz kolejny paląc na ołtarzu solidarność pracowniczą.  Przedstawiciele lekarzy, pielęgniarek, fizjoterapeutów i ratowników nie dostali się nawet do gabinetu premier Szydło, pomimo wielu sygnałów o woli dialogu oraz pokazu siły na ulicach Warszawy. Znacznie krótszą drogę do szefowej rządu miała czteroosobowa delegacja „S” Ochrony Zdrowia. Wystarczył pokazowy manewr w postaci miniokupacji jednego z pomieszczeń w budynku resortu, by premier przyjęła „przedstawicielki protestujących” na długą rozmowę. Ostatecznie postulaty środowisk medycznych nie zostały spełnione, a „Solidarność” posłużyła PiSowi za generator ułudy dialogu społecznego.

Symptomatyczne było również zachowanie prominentnych członków „Solidarności” podczas antyzwiązkowych represji w Polskim Radiu. Związek wydając lizusowskie oświadczenie zasygnalizował, że jego nadrzędnym celem jest obrona działań partyjnych aparatczyków, nawet jeśli są one skierowane przeciwko prawu pracy i interesowi pracowników. „Naszym zdaniem Pracodawca w tej kwestii nie naruszył prawa pracy, a reakcja Organizacji Związkowej Trójki była niewłaściwa, w wyniku czego konflikt wyszedł poza ramy Programu 3 i został upubliczniony w mediach, co spowodowało negatywne opinie i komentarze na temat sytuacji w PR SA, przedstawiając Polskie Radio w złym, niewłaściwym świetle”. Przekaz ten został co prawda złagodzony kilkoma zdaniami dezaprobaty wobec zwolnień, jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że zostały one sformułowane wyłącznie w celach asekuracyjnych” – zakomunikowała Komisja Międzyzakładowa NSZZ „Solidarność” przy Polskim Radiu.

Bezceremonialne poparcie ze strony Piotra Dudy dla obecnej władzy spotkało się z miażdżącą krytyką przedstawicieli innych centrali. Urszula Woźniak, przewodnicząca warszawskiej Rady OPZZ straciła nadzieję, że z przywódcy „S” można jeszcze przemówić do rozsądku. Dlatego zwróciła się wprost do członków związku.

[box]„Po ostatnich wyborach coś złego się stało z liderami Solidarności. Nagle przestali dostrzegać patologie w funkcjonowaniu państwa i przyłączyli się do rządowej propagandy sukcesu (…). Część działaczy „S” nie widzi niepokojących zjawisk na rynku pracy. Wbrew obietnicom partii rządzącej nie będzie podwyżek płac w budżetówce, nie ma walki z umowami śmieciowymi, nie ma działań na rzecz aktywizacji zawodowej czy tworzenia nowych miejsc pracy. Mamy za to niszczenie systemu edukacji i groźbę zwolnień tysięcy nauczycieli, mamy zamykanie kopalń, mamy pospieszne wymiany kadr w wielu zakładach, gdzie władza dokonuje czystek w oparciu o kryteria polityczne (…) Rolą związków zawodowych jest przede wszystkim walka o prawa pracownicze. Jako ważny podmiot życia publicznego – strona społeczna – powinniśmy też dbać o swobody obywatelskie, sprzeciwiać się różnym formom dyskryminacji i opresji, dążyć do ograniczenia nierówności dochodowych i majątkowych. Niezależnie od oceny obecnego rządu, jest o co walczyć i przeciwko czemu protestować. Apeluję do szeregowych działaczy i działaczek Solidarności, aby nie pozwolili się zwasalizować władzy (…). Nie bądźcie bojówkami rządu. Nawet jeżeli chcieliby tego Wasi liderzy”[/box]

Słów krytyki nie szczędzi również doradca OPZZ, Piotr Szumlewicz:

[box]”Jestem zdumiony tym, że w sytuacji, gdy pogarsza się sytuacja w wielu branżach i zakładach pracy, Solidarność chce stawać u boku władzy. Jest to szczególnie bulwersujące, biorąc pod uwagę fakt, że największa skala zwolnień i nadużyć ma miejsce w sektorze publicznym, na czele ze szkolnictwem. Wdrażana reforma oświaty jest fatalnie przygotowana, a jej skutkiem mogą być masowe zwolnienia nauczycieli. Warto też pamiętać, że, wbrew obietnicom wyborczym, od 1 stycznia nie będzie podwyżki płac w budżetówce. Okazuje się, że Solidarność nie jest solidarna z pracownikami, a przede wszystkim z władzą. Słyszymy też coraz częściej, że członkowie Solidarności otrzymują profity od obecnej ekipy rządzącej w postaci miejsc w radach nadzorczych i awansów. Smutne, że tak duża centrala związkowa tak łatwo daje się kupić bynajmniej nie propracowniczej władzy. Ale warto pamiętać, że swego czasu Solidarność tworzyła rząd, który niewiele miał wspólnego z realizacją postulatów związkowych. Wspierała też poprzedni rząd PiS-u, który zasłynął głównie obniżką podatków dla krezusów. Smutne też, że Solidarności, która często przypomina jak walczyła z autorytarną władzą 35 lat temu, dzisiaj nie przeszkadza niszczenie praworządności i ograniczanie swobód obywatelskich.”[/box]

Najmocniejszym uderzeniem jest jednak dezaprobata ze strony profesora Andrzeja Wiszniewskiego, członka-założyciela „Solidarności” z 1980 roku.

[box]„W stanie wojennym byłem sądownie skazany za kontynuację działalności związkowej, a przez następne lata represjonowano mnie na różne sposoby. Ale pozostałem wierny trwającej do dziś przynależności do Związku (…). Dziś, po Pańskich słowach, zaczynam się wstydzić znaczka związkowego. Widzę bowiem, że Solidarność przestała być związkiem niezależnym, a stała się przystawką rządzącej partii. Że nie ma Solidarności, gdy protestują górnicy i nauczyciele, gdy rozstrzyga się ustawa o zgromadzeniach, gdy atakuje się media (…)” – powiedział w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”. [/box]

O tym, że Piotr Duda pcha swój związek ku przepaści, mówi natomiast przedstawiciel oddolnego i bojowego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego „Inicjatywa Pracownicza” Jakub Grzegorczyk:

[box]”Jest to powtórka z czasów Mariana Krzaklewskiego – czyli dobrowolne wyrzeczenie się przez dużą część ruchu związkowego autonomii na rzecz”wspierania swojej ekipy u władzy”. Taka polityka dla zz zawsze kończyła się tragicznie gdy „swoja ekipa” zabierała się za „oszczędności budżetowe” lub „reformy” które uderzały w pracowników i pracownice – a wcześniej czy później do tego dojdzie w realiach globalnej gospodarki kapitalistycznej. Tym razem to zbliżenie jest o tyle poważniejszym problemem, że obecny rząd coraz większy nacisk kładzie na akcenty ksenofobiczne, antykobiece i konserwatywne – uderzające w dużą część klasy pracującej i dzielące ją. Solidarność zbliża się dziś i wspiera władzę, która pod wieloma względami realizuje postulaty programowe polskich faszystów i rasistów z Ruchu Narodowego, NOPu czy innych grup ultraprawicowych. Zaprzecza tym samym całemu dziedzictwu ruchu pracowniczego który był internacjonalistyczny i oparty na solidarności wszystkich ludzi pracy”[/box]

Ze strony internetowej związku dowiadujemy się, że „NSZZ „Solidarność” oferuje swoim członkom profesjonalizm i doświadczenie. Jesteśmy najlepszym głosem ludzi pracy, a od Ciebie zależy czy ten głos będzie silniejszy”. W kontekście bieżących działań brzmi to jednak jak ponury żart. Radykalne zbliżenie z władzą i uczynienie z organizacji pracowniczej jednego z filaru realizowanego obecnie projektu politycznego może bezpowrotnie nadszarpnąć jego  wiarygodność.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. tylko czemu qrva pracownicy wolą tą prawacką Solidarność od OPZZ Szumlewicza czy Inicjatywy Pracowniczej?

  2. Jawne związki Solidarności z PiS-em w gruncie rzeczy nie różnią się znacząco od flirtu pozaparlamentarnej „lewicy” z jeszcze bardziej szkodliwymi libertarianami.

    1. Gdyby jeszcze taki flirt miał miejsce w rzeczywistości, a nie tylko w mikrośrodowiskowych umysłach

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Halo, czy dr Lynch?

August Grabski, profesor Wydziału Historii Uniwersytetu Warszawskiego, wykładowca, ciesząc…