Porozumienie rządu z narodowcami w sprawie organizacji wspólnego Marszu Niepodległości to odpowiedź na pytanie na to, gdzie obecny rząd widzi szanse na wzmocnienie swego elektoratu. Walka z polityczną opozycją to dla PiS-u wystarczający argument na rzecz zawiązania głębokiego sojuszu z ruchem narodowym. Akceptowanie, promowanie i sprzyjanie ruchom nacjonalistycznym, faszyzującym, czy też wprost odnoszącym się do tradycji kibolskich już od długiego czasu było sposobem PiS-u na rezerwowanie sobie roli racjonalnego złotego środka pomiędzy prawicą skrajną i liberalną. Nadszedł czas zmiany.
W obliczu klęski wyborczej w wielkich miastach i zwarcia politycznych szyków przez przeciwników obozu władzy rząd postanowił zdjąć maskę obłudy i zgodnie z zasadą walki ze wspólnym wrogiem ostatecznie przygarnąć pod swe skrzydła nacjonalistycznych braci mniejszych. To nie przypadek, lecz wyraz bardzo przemyślanych, klasowych kalkulacji. Rząd oczywiście bierze na siebie odpowiedzialność za wszystkie nacjonalistyczne hasła i czyny, których będziemy świadkami podczas nadchodzącego Marszu. PiS wyraźne sygnały do nacjonalistów wysyłało jeszcze przed wyborami – wystarczy tu choćby wspomnieć słynny już spot, który w faszystowskim stylu straszył uchodźcami i wizją wojny rasowej. Do prawdziwego, politycznego porozumienia pomiędzy stroną rządową i nacjonalistami doszło już jednak znacznie wcześniej. PiS to partia głęboko antyludowa, realnie antyproletariacka i antydemokratyczna, której klęska w dużych miastach i wśród miejskich klas pracujących oznacza przymus szukania nowego politycznego zaplecza.
W obecnej sytuacji jedyną alternatywą – z której PiS korzysta już od dłuższego czasu – jest odwołanie się do lumpenproletariatu, czyli najniższych warstw klasy pracującej, gdzie wykluczenie, bieda i prymitywny nacjonalizm przemieszany z ideologią religijną dokonują największego spustoszenia. Ten momentami nawet półkryminalny odłam głęboko zdegradowanego przez system proletariatu w sposób naturalny łączy się zresztą z ruchami pseudokibicowskimi oraz nielicznymi, lecz bardzo wyrazistymi organizacjami narodowców.
PiS będąc partią, która ideologicznie reprezentuje w zasadzie ten sam światopogląd co skrajna, pozaparlamentarna prawica musi już zdawać sobie sprawę z tego, że drobny socjal to zdecydowanie za mało, by przekonać do swej orbanowsko-erdoganowskiej krucjaty większość polskiego świata pracy. Wpływ tendencji postępowych i wynikających choćby z samej globalizacji jest w wielkomiejskich ośrodkach po prostu zbyt duży, a komizm polskiego nacjonalizmu zbyt czytelny. Polski pracownik faktycznie był w stanie jednorazowo zagłosować za Prawem i Sprawiedliwością, sprzeciwiając się uderzającej w niego agresywnej polityce neoliberalnej. Ale nie wynikało też wcale to, że ten sam pracownik wesprze budowę wiecznej neosanacyjnej dyktatury opartej na przedpotopowym konserwatyzmie i gminnym faszyzmie. Polski biedanacjonalizm będzie przedmiotem wstydu dla wszystkich, których sytuacja ulegnie systematycznej poprawie, dlatego mechanizmy socjalne uruchomione przez PiS nie są wcale żadnym gwarantem utrzymania władzy, powinny za to zostać wykorzystane przez opozycję.
Sam ruch Hanny Gronkiewicz-Waltz to działanie polityka, który poczuł wiatr w żaglach i prawdopodobnie zrozumiał, że triumf Rafała Trzaskowskiego w wyborach na prezydenta stolicy nie był wcale triumfem jego politycznego wizerunku i osobistych zasług, lecz wyrazem zorganizowanego oporu wielkomiejskich mas pracujących przeciwko coraz bardziej agresywnemu lumpenproletariackiemu nacjonalizmowi, faszyzmowi i barbarzyństwu. W obliczu tej decyzji rząd zdał sobie z kolei sprawę z tego, że dotychczasowe zdalne wysyłanie nacjonalistycznych bojówek na ulice miast jest już zagrożone, w związku z czym wsparł ich całym majestatem państwa i swoich biurokratycznych struktur.
Walka o Marsz ostatecznie obnażyła głęboki sojusz PiS-u z siłami narodowców, którego lewica jest już świadoma od dawna. PiS jest delegaturą skrajnej, szowinistycznej prawicy, totalitarne zapędy rządu to przygotowywanie pola pod prawicową dyktaturę. Do tej pory jednak obóz liberalnej opozycji zdawał się nie przyjmować do wiadomości faktu, że ONR-owszczyzna, wychowana na IPN-ie młodzież i pseudopatriotyczna mentalność przeciwnika „brukselskiego homoterroru” nie stanowi jego zaplecza, a jest wręcz źródłem najbardziej radykalnego wsparcia dla antyeuropejskich, ksenofobicznych i antydemokratycznych działań podejmowanych przez stronę rządową.
W rzeczywistości negocjacje ministra Brudzińskiego i Błaszczaka ze Stowarzyszeniem Marszu Niepodległości kłopotliwe mogły być tylko ze względu na nieco inne style demonstrowania tych samych „patriotycznych” poglądów. I jedni, i drudzy są podobnie antykomunistyczni, antyliberalni, antypostępowi, ksenofobiczni, wyznaniowi i antyeuropejscy. Wielkie porozumienie marzących o rechrystianizacji białej Europy i zniszczeniu wszelkiego lewactwa – którego definicja swym zasięgiem obejmuje już w tym momencie nawet i polityków Polskiego Stronnictwa Ludowego – musi wyrwać siły postępowe z ich letargu, a nawet stworzyć je zupełnie na nowo. W perspektywie nadchodzących wyborów powstrzymanie brunatnych pochodów organizowanych przy wsparciu godła Rzeczpospolitej i walka z faszyzmem to sprawa ponad podziałami. Właśnie to powinno być naszym głównym patriotycznym celem i wspólnym zobowiązaniem z okazji stulecia niepodległości Polski.