Pracownicy niemieckiej poczty domagają się wzrostu płac i skrócenia tygodnia pracy. Ogłosili właśnie bezterminowy strajk. Niewykluczone, że dyrekcja operatora ponownie sięgnie po łamistrajków z Polski.
Żądania reprezentującego załogę związku zawodowego Ver.di są jasne – podwyżka wynagrodzeń o 5,5 proc. oraz skrócenie tygodniowego czasu pracy z 38,5 do 36 godzin dla wszystkich pracowników. Gra toczy się również o objęcie obowiązującymi w DP standardami zatrudnienia pracowników 49 centrów przesyłkowych, którzy pracują za stawki obowiązujące w sektorze logistycznym, gdzie płaca minimalna jest znacznie niższa niż u krajowego operatora.
Władze związku zapowiedziały, że strajk potrwa tak długo, aż kierownictwo przedsiębiorstwa zacznie traktować poważnie żądania strony pracowniczej. Dotychczas odbyło się sześć tur negocjacji. Rozmowy utknęły w martwym punkcie. Zdaniem związkowców strajk jest odpowiedzią na brak woli porozumienia ze strony zarządu spółki. – Odtąd musimy znacząco zwiększać siłę nacisku – oznajmiła zastępczyni przewodniczącego związki Andrea Kocsis. Według niej, dyrekcja do tej pory „ani na milimetr nie zbliżyła się do rozwiązania konfliktu, ignorując ofertę związku”.
Kierownictwo firmy tłumaczy, że zielone światło na wzrost płac będzie kosztować 300 mln euro rocznie, co poskutkuje „zachwianiem bezpiecznej przyszłości pracowników i samej firmy” oraz „wyraźną utratą konkurencyjności”.
Jednym z narzędzi w rękach władz państwowego koncernu są „wypożyczani” z Polski pracownicy firmy kurierskiej DHL, którzy podczas poprzednich strajków na niemieckiej poczcie pełnili niechlubne role łamistrajków. Deutsche Post zleca im dostarczanie przesyłek, podczas gdy etatowi pracownicy walczą o swoje prawa