Poseł Stefan Niesiołowski nie podzielił się opłatkiem ze swoimi politycznymi przeciwnikami. W rozmowie z „Super Expressem” stwierdził, że nie ma ochoty uczestniczyć w „PiSowskim teatrzyku”. Niby nic w tym zaskakującego. W końcu parlamentarzysta Platformy Obywatelskiej przyzwyczaił już do zajadłości i plucia jadem w stylu kojarzącym się zwykle (i być może niesłusznie) ze środowiskiem Kaczyńskiego. Z drugiej strony, tradycja przedbożonarodzeniowego spotkania na Wiejskiej generowała dotąd emocje pojednawcze. Życzenia składali sobie politycy ze wszystkich rejonów ław sejmowych, niezależnie od przynależności partyjnej czy zanurzenia ideologicznego. Postkomuchy całowały poliki katolickich integrystów. Robert Biedroń ściskał grabę, tych, którzy by nie przyjęli od niego krwi. Nawet jeśli był to tylko pusty rytualizm, to jednak działał chłodząco na temperaturę politycznego sporu i było w im coś urzekającego.

To już jednak przeszłość. Teraz na Wiejskiej króluje nienawiść, jakiej polski parlamentaryzm dawno nie widział. Jeden z dziennikarzy, od lat penetrujący z mikrofonem sejmowe zakątki wyznał mi dzisiaj, że posłowie przestali ze sobą rozmawiać nawet w poczekalniach, przed występami w mediach. Łypią na siebie ponuro znad smartfonów. Do lamusa odeszły również balangi w hotelu sejmowym. Bo wszędzie pełno wrogów, gotowych nagrać i opublikować każdą chwilę słabości podczas nietrzeźwości.

W pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych na świecie królował ideologiczny trend nakazujący traktowanie przeciwników politycznych jako partnerów negocjacyjnych, z którymi łączy nas jakiś fundament wspólnych wartości, jak poszanowanie dla wolności słowa, praw człowieka czy niepodważalność neoliberalnego paradygmatu w sprawach gospodarczych. Konsensualny model przedstawiamy był jako ostateczna forma organizacji pola politycznego. Konflikt został wówczas odrzucony jako kategoria nieracjonalna i destruktywna. W efekcie niemal całkowicie rozmyła się różnica pomiędzy socjaldemokratami, liberałami, a konserwatystami. Wszyscy klepali mniej więcej to samo, a gwiazdą, wokół której krążyły podmioty gry politycznej był kapitalizm w wolnorynkowym wydaniu z aureolą refleksyjności i efektywnego zarządzania konfliktami społecznymi.  W Polsce model ten nie zdążył nastać w dojrzałej formie, a już został uśmiercony.

Fundamentem koncepcji Jarosława Kaczyńskiego jest myśl polityczna Carla Schmitta, w której kluczową kategorią jest zaistnienie antagonizmu na linii przyjaciel – wróg, my – oni. Model ten z założenia odrzuca wszelkie bezpieczniki systemu, charakterystyczne dla liberalno-demokratycznej wizji, jak prymat państwa prawa, neutralność instytucji czy trójpodział władzy. Opozycja nie jest partnerem, lecz wrogiem, którego siłę oddziaływania należy zminimalizować. Reinterpretacja myśli Schmitta występuje również w marksistowskiej wersji. Według teorii polityczności Chantal Mouffe, różnica pomiędzy uczestnikami rywalizacji politycznej jest koniecznym elementem projektu radykalnej demokracji. Istotą tego projektu jest jednak odwołanie do realnych podziałów społecznych, które znajdują odbicie w parlamentarnej reprezentacji. I tak prekariusze i robotnicy głosują na partię proponującą zabezpieczenie ich interesów w kodeksie pracy, płacy minimalnej czy udziałowi w zyskach przedsiębiorstw. Klasa średnia i przedsiębiorcy mają zaś swój polityczny taran, dążący do obniżek podatków, liberalizacji rynku pracy czy ograniczenia roli związków zawodowych. Rywale akceptują wzajemne zasady walki, lecz nie postrzegają się jako partnerów, celem nie jest zawarcie konsensusu, a ustanowienie hegemonii.

Obecna rywalizacja pomiędzy obozem narodowo-konserwatywnym, a liberalną opozycją odbywa się w klimacie schmittańskiej walki na noże. Problem w tym, że to tylko forma. Żadna z sił nie ma oparcia w realnej grupie społecznej. Różnice pomiędzy PiS a PO/Nowoczesną zawierają się głównie w podejściu do korupcji, bezpieczeństwa, redystrybucji czy przestrzegania porządku konstytucyjnego. Nienawiść pomiędzy Niesiołowskim a Błaszczakiem, Kaczyńskim a Tuskiem nosi cechy osobistych porachunków, nie jest odbiciem rzeczywistych pęknięć społecznych, takich jak odmienne interesy klasowe. Antagonizm my-oni w wydaniu polskim jest biedapolitycznością w służbie pozoru, której szczytem możliwości jest jedynie wzmożenie infantylnych grymasów.

 

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Biedaczysko. Hrabia z odzysku nie może przeboleć, że nieudane wysadzenie pomnika Lenina w Poroninie juz nie jest przebojem narodowym. Pozostaje jednak zdrowa kuracja szczawiem na pocieszenie. Jak na prawdziwego ponoć katolika przystało, nie będzie wodzony na pokuszenie bratania się z żadnym politycznym wrogiem. Nie tak to drzewiej na trybunach Widzewa z Leszkiem Millerem bywalo, nieprawdaż?

  2. Komedia! Nowak ubolewa nad nienawiscia a jego fani wyją: ‘pisuary platfusy i sukienkowi to zakała dla Polski wszystkich do jednego wora i do Wisły’, ‘POspólstwo od PiSdzielców’.
    Prawdziwie lewicowamowa miłości xDD

  3. pisuary platfusy i sukienkowi to zakała dla Polski wszystkich do jednego wora i do Wisły, żaden z nich nie wierzy w Boga ale świruje bo tak jest poprawnie politycznie dla ludu ciemnego

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Ruski stanął okoniem

Gdy się polski inteligencik zeźli, to musi sobie porugać kacapa. Ale czasem nawet to mu ni…