W cieniu podnoszenia kwoty wolnej od podatku, która ma pomóc najuboższym, posłowie także skorzystali z ulgi. Takiej, która rodzi pytanie o podstawowe zasady sprawiedliwości społecznej.
Najsłabiej zarabiający obywatele mogą się cieszyć – podniesiono kwotę wolną od podatku z 3091 do 6600 zło. Oznacza to w praktyce, że nie zapłacą podatku ci, których dochód miesięczny równy jest minimum egzystencji. I to jest po pierwsze zgodne z zasadami solidaryzmu społecznego, przynajmniej dla tych, którzy wykazują się elementarną choćby empatią, po drugie zaś, skoro nowe prawo obejmie 2 miliony obywateli, to oznacza, że zakres biedy w Polsce jest na tyle duży, że konieczne było uchwalenie takiego prawa. Rząd gromko sprzedaje to jako swoje niezaprzeczalne osiągnięcie i dbałość o wyrównywanie nierówności społecznych.
Zupełnie zaś po cichu przechodzi ustalenie kwoty wolnej od opodatkowania dla malutkiej grupy zawodowej, a mianowicie posłów RP. To ponad 30 tys. zł brutto rocznie. Niemal 10 razy więcej niż do tej pory zwalniana z podatku suma dochodów dla najbiedniejszych obywateli. Mimo tego, że klub Kukiz’15 złożył projekt przepisu, który zrównuje parlamentarzystów z pozostałymi obywatelami. Niestety, proponowaną poprawkę Komisja Finansów Publicznych odrzuciła większością głosów.
Interesujące, z jaką łatwością przedstawiciele narodu, na co dzień mający pełne usta haseł o potrzebie solidarności z najbiedniejszymi, zapominają o nich, kiedy rzecz zaczyna dotykać ich własnych, nieprzyzwoicie wysokich wynagrodzeń.