Na ostatniej Paradzie Równości doszło do zadziwiającej sytuacji. Organizatorzy wyprosili jedną z uczestniczek. Jak myślicie – dlaczego? Przyniosła transparent o treści homofobicznej? Rozdawała ulotki przedstawiające zdjęcia poszatkowanych płodów? Obrażała inne osoby biorące udział w marszu? Zataczała się w pijanym widzie? Otóż nie. Znana feministka, publicystka i działaczka LGBT Marta Konarzewska zwróciła na siebie uwagę paradowej milicji zbyt frywolnym strojem. Nagi tors z napisem „Śpię z kim chcę” i sutki zaklejone taśmą zostały uznane za kreację niezgodną z ustalonym dresscodem i zagrażającą dobremu wizerunkowi wydarzenia. Podczas gdy dookoła roiło się od roześmianych facetów, którzy dumnie prężyli swoje nagie klatki piersiowe, problemem dla organizatorów okazały się wyłącznie odsłonięte (nie całkiem) cycki Konarzewskiej.
Na Konarzewską nie zwrócili uwagi osłaniający demonstrację policjanci. Nie mieli powodu. Nie popełniła nawet wykroczenia. Prawo dopuszcza bowiem nagość cyca pod warunkiem przykładnego ukrycia sutków. Wierchuszka Parady Równość zarządza zatem ciałem kobiety bardziej restrykcyjnie niż kapitalistyczne i patriarchalne państwo polskie.
Mniej więcej w tym samym czasie moja znajoma całowała się ze swoją dziewczyną na jednej z jadących platform. Było to jedno z jej największych marzeń: pocałunek na Paradzie Równości. Cholernie ważna sprawa dla kogoś, kto na co dzień nie może swobodnie okazywać uczuć bliskiej osobie. Niestety, od jednego z organizatorów usłyszała, że nie można się całować w tak wyeksponowanym miejscu. Bo to źle wygląda.
Parada Równości sukcesywnie wytraca swój postępowy potencjał. Ruch społecznej zmiany, postulujący radykalny egalitaryzm, powinien swoją energią i odwagą taranować skostniałe formy nietolerancji i uprzedzeń. Przezwyciężając strach, nie oglądając się na pohukiwania nienawistnego prawicowego oszołomstwa i podjudzaczy z kruchty. Krzyczeć, żądać i wyrażać swoje postulaty z pełnym przekonaniem. Bo racja jest po naszej stronie. Tymczasem zawiadowcy tęczowego pociągu najwyraźniej spuścili parę i zaciągnęli hamulec. Graniczący z paranoją lęk przed tym, „co pomyśli o nas społeczeństwo” powoduje, że stali się zakładnikami lęków i wojujących słów katokonserwatystów. Niczym ofiara przemocy, która uwierzyła, że jest winna agresji, która ją spotyka: mówią, że chodzimy z piórkami w dupach, to nie tylko dla świętego spokoju schowajmy te dupy ale i zbanujemy pocałunki. Finalnym efektem stosowanej przez organizatorów taktyki „podkulonego ogona” będzie odtworzenie talibańskiego porządku społecznego. Bo jak na razie wyprzedzają o dwa kroki myśli swoich prześladowców.
Jeden z postulatów tegorocznej Parady dotyczył sytuacji migrantów. Wszyscy jesteśmy ludźmi, wszyscy jesteśmy równi, a więc wszyscy powinniśmy mieć równe prawa. Jasna sprawa. A może nie do końca? Organizatorom nie przeszkadzał bowiem Leszek Miller, odpowiedzialny za ośrodki tortur CIA w mazurskim lesie. Nie wadziła obecność w komitecie poparcia dyplomaty z Izraela – państwa prowadzącego zbrodniczą politykę wobec ludności palestyńskiej. Problemem nie była również zwolenniczka umów śmieciowych i innych form radykalnej nierówności społecznej Magdalena Środa ani wróg polskich pracowników Janusz Palikot. Zresztą trudno się dziwić – wszak w 2012 roku służby porządkowe wyrzuciły z Parady osobę niosącą transparent „Równość jest jedna, nie ma VIP-ów na paradzie”, a przed dwoma laty ktoś inny wyleciał za baner „Kapitalizm? Róż głową”. Tym, którzy zarządzają Paradą Równości, bardziej przeszkadza goły cyc, miłosny pocałunek czy realnie równościowe hasło niż obecność ludzi afirmujących hierarchię i przemoc.