Aż 41 proc. absolwentów tego typu szkół nie może znaleźć pracy. Przyczyny głębokiego kryzysu szkolnictwa zawodowego Izba widzi jeszcze w krachu polskiego przemysłu lat ’90. oraz w serii nieudanych reform.
Początek transformacji i upadek setek fabryk sprawiły, że absolwenci szkół zawodowych, często przyzakładowych, sprofilowanych na wyszkolenie przyszłych pracowników, mieli poważny problem ze znalezieniem zatrudnienia. To, zdaniem NIK, doprowadziło do znacznego obniżenia prestiżu edukacji zawodowej. Gwoździem do trumny okazała się reforma z 1999 roku, która postawiła wyraźny nacisk na nauczanie ogólnokształcące. Liczba „zawodówek” ciągle spada – w 2015 roku było ich niewiele ponad 4 tys. w całym kraju. Niestety, mimo że przedsiębiorcy zaznaczają, że mają problemy ze znalezieniem pracowników posiadających konkretne umiejętności, których teoretycznie powinny uczyć „zawodówki”, aż 41 proc. ich absolwentów nie może znaleźć pracy. Zdaniem Najwyższej Izby Kontroli, winne tej sytuacji są przede wszystkim szkoły.
Aż 11 z 12 skontrolowanych przez Izbę placówek miało podstawowe problemy z organizacją procesu kształcenia. Brakowało im sal, wyposażenie było przestarzałe. Aż 1/3 dyrektorów placówek przyznała, że sprzęt, służący do nauki przedmiotów zawodowych nie nadaje się do tego, żeby przy jego użyciu realizować podstawę programową. A i ta nie jest dostosowana do potrzeb rynku. Według NIK system finansowania szkół zawodowych, które nie uwzględnia zróżnicowania kosztów kształcenia – każda klasa zawodowa ma pochłaniać takie same pieniądze. Oznacza to, że samorządy boją się otwierać bardziej innowacyjne kierunki z obawy przed rosnącymi wydatkami, które nie zostaną pokryte z centralnego budżetu. To, czego uczą szkoły zawodowe, pozostaje też całkowicie niezależne od badań rynku pracy i tego, jakie umiejętności okażą się na nim użyteczne – decyzje podejmują często samodzielnie dyrektorzy, a samorządy je zatwierdzają, nawet w sytuacji, w której nie ma kadry ani sprzętu, żeby prowadzić zajęcia.