Polska prawica od lat przejawia fascynacje rozwiązaniami amerykańskiego systemu prawnego. Szczególnie tymi, które sankcjonują przemoc i niesprawiedliwość w relacjach pomiędzy obywatelem a władzą, a także na linii słaby – silny. W tradycje małpowania patologii Wuja Sama wpisuje się również Prawo i Sprawiedliwość oraz satelity krążące wokół Nowogrodzkiej. Zbigniew Ziobro wychodzi z przekonania, że im surowiej będziemy karać, tym naród będzie czuć się bezpieczniej. W jego mniemaniu okrutna i nieuchronna kara ma odwodzić od popełnienia zbrodni. Co prawda nie potwierdzają tego żadne badania, jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że drogowskazem dla ministra sprawiedliwości nie jest wiedza, a ideologiczne przekonanie. Pobyt w pierdlu ma boleć, więzień ma pracować, najlepiej za darmo i bez parasola Kodeksu pracy. Jeszcze dalej chciał się posunąć zastępca Ziobry, Patryk Jaki, który w 2015 roku chciał zabrać osadzonym telewizory i zlikwidować tzw. „cele miłości”, w których skazańcy mogli uprawiać seks podczas odwiedzin. Ten sam polityk postulował niedawno wprowadzenie kary śmierci (!) dla gwałcicieli, co wskazuje na inspiracje wykraczającą poza amerykańskie wzorce, w kierunku średniowiecza.
Najnowszym pomysłem ministerstwa sprawiedliwości jest rozszerzenie granic obrony koniecznej. Przedłożony przez Zbigniewa Ziobrę projekt Rada Ministrów przyjęła we wrześniu, a parlamencie właśnie trwają prace w ramach pierwszego czytania. Główne hasło noweli jest chwytliwe jak cholera „Rząd będzie stawał po stronie napadniętych, a nie po stronie napastnika” – powtarza przy każdej okazji minister. Trudno się nie zgodzić, prawda? W końcu który normalny polityk zadeklarowałby, że jego celem jest ochrona bandziorów? Szeryf Ziobro ignoruje jednak fakt, że obecnie istnieją już zapisy pozwalające na użycie siły w przypadku napaści, wtargnięcia czy innego zagrożenia życia, zdrowia i mienia. Oczywiście są one obwarowane pewnymi zdroworozsądkowymi ograniczeniami, dzięki którym gówniarz próbujący ukraść skuter z szopy burżuja nie musi się obawiać, że kula z obrzyna właściciela rozwali mu czaszkę, albo sąsiad, co po pijanemu pomyli piętra, nie nadzieje się na kindżał oburzonego najściem lokatora, a w najgorszym wypadku potknie się o jego psa.
Dla Ziobry i jego giermków taki porządek to lewacki permisywizm, który należy zastąpić prawdziwą sprawiedliwością w stylu teksańskim. „Hej, synu wkroczyłeś na moją ziemię” – obrazek ranczera celującego w zabłąkanego nastolatka z Remingtona stanowi dla ministra porządek upragniony, mit mężczyzny broniącego z giwerą swoich bliskich, sklepikarza trzymającego pod ladą strzelbę na wypadek wizyty rabusia – najwidoczniej upragniony ład ministra sprawiedliwości ma swoje korzenie w popkulturowej tandecie, okraszonej patriarchalnymi fantazmatami.
Co dokładnie zakłada projekt Ziobry? Wyjęcie spod odpowiedzialności karnej każdego kto użyłby siły, nawet zabijając napastnika, „odpierając zamach, polegający na wdarciu się do mieszkania, lokalu, domu, albo przylegającego do nich ogrodzonego terenu lub odpierając zamach, poprzedzony wdarciem się do tych miejsc”. Taka interpretacja daje w zasadzie wolną rękę osobie zaatakowanej, co do doboru środków. Innymi słowy – wolne pole do popisu dla „prawdziwych mężczyzn”, którzy będą mogli zapierdolić każdego, kto przeskoczy płot domostwa.
Rozszerzenie granic obrony koniecznej nie ma w Polsce żadnego uzasadnienia. Ostatnie dane, jakie znajdujemy na stronie policji, wskazują jednoznacznie – liczba przestępstw kryminalnych w naszym kraju spada z 135 487 w 2015 roku do 128 733 w 2016 r., czyli o 6, 75 proc. Stale poprawia się również poczucie bezpieczeństwa w miejscu zamieszkania. Ponad dwie trzecie obywateli nie obawia się o siebie i swoich bliskich. Po co więc ustawa umożliwiająca użycie bezpardonowej siły wobec napastników? Prawdopodobnie PiS próbuje wytworzyć w społeczeństwie poczucie zagrożenia. Komunikat „musimy dać Polakom możliwość obrony” zawiera w sobie sugestię, że niebezpieczeństwo rośnie. Z lektury prawicowej prasy wyłania się jeszcze jeden interesujący aspekt sprawy – lobbing. Główną siłą forsującą zmiany jest Fundacja Ad Arma, zajmująca się propagowaniem posiadania i używania broni palnej. Podmiot ten współpracuje aktywnie z firmami czerpiącymi zyski ze sprzedaży uzbrojenia, takimi jak Sklep Myśliwski „Darzbór.com”, Militur czy Skład Świętego Huberta. Ta sama grupa nacisku popiera inną ustawą mającą na celu militaryzację społeczeństwa – o prawie o posiadania i noszenia broni, złożoną w Sejmie przez klub Kukiz’15.
Ofensywa prowadzona jest więc z dwóch frontów – Polaków należy uzbroić, a następnie zachęcić ich do strzelania przy byle okazji. Biorąc pod uwagę stopień agresji w naszym społeczeństwie, rosnące w siłę prawicowe grupy paramilitarne i wysoki odsetek obywateli z zaburzeniami psychicznymi, można w ciemno założyć, że poleje się krew. Ci psychopaci naprawdę chcą nam tu zafundować drugą Kolumbię.