Tak wynika z opublikowanego ostatnio rankingu organizacji Save the Children, która zbadała 179 krajów pod kątem umieralności niemowląt.
Krajem wprost stworzonym do tego, by wychowywać w nim dzieci, okazuje się Norwegia. Kraje skandynawskie jak zwykle uplasowały się w czołówce rankingu. W zeszłym roku zwycięzca okazała się Finlandia, która obecnie zajęła drugie miejsce. Pod uwagę wzięto w rankingu czynniki takie jak dostęp do edukacji, zdrowie matek, poziom dochodów oraz respektowanie praw człowieka i status społeczny kobiet w danym kraju.
W krajach z pierwszej dziesiątki współczynnik umieralności dzieci przed ukończeniem piątego roku życia wynosi 1 na 290 kobiet, za to w krajach zamykających ranking nawet 1 na 8. Niechlubne ostatnie miejsce zajmuje Somalia. W pierwszej dziesiątce znalazły się głównie państwa Europejskie (jedyny wyjątek stanowi Australia), zaś w ostatniej ‒ kraje afrykańskie: Sierra Leone, Republika Środkowoafrykańska i Demokratyczna Republika Konga. W większości z nich toczą się konflikty zbrojne.
Łeb w łeb idą Wielka Brytania (23. Miejsce) oraz Francja (miejsce 24.). Kanada znalazła się o kilka długości przed nimi (20.). Słabo wypadły Stany Zjednoczone, które obecnie mają największe koszty opieki zdrowotnej na świecie. Spośród 25 najbogatszych miast, Waszyngton znalazł się w czołówce umieralności małych dzieci. Na tysiąc urodzeń współczynnik zgonów wynosi aż 7,9 (dla porównania w Pradze czy Oslo nie wychodzi on poza 2). Według najnowszego sondażu Gallupa aż 12 proc. Amerykanów nie ma ubezpieczenia zdrowotnego. Według Carolyn Miles, szefowej Save the Children, ten kompromitujący wynik amerykańskiej stolicy dowodzi ogromnych nierówności wśród mieszkańców miasta. Dzieci urodzone w zamożniejszych dzielnicach mają o wiele większą szansę na przeżycie, niż choćby te, które przyszły na świat w szpitalach oddalonych o kilka kilometrów od Białego Domu.
Niewiele lepiej od Waszyngtony wypadły Warszawa, Berno, Wiedeń i Ateny, oscylując wokół 6-7 zgonów niemowląt na tysiąc.