Pierwszy dzień każdego nowego roku pobudza skacowanych dziennikarzy, by swoim równie skacowanym czytelnikom zafundować kolejną prognozę na nadchodzące 12 miesięcy. Wskazane jest, by prognoza ta miała ogólnie wydźwięk optymistyczny, bo nikt nie lubi być straszony po pierwsze pierwszego dnia pierwszego miesiąca, po drugie, organizm i tak zmaga się z wyzwaniami innego charakteru.
Dziennikarz szwedzkiego „Dagens Industi” Peter Magnus Nilsson poszedł nawet dalej. Postanowił naładować optymizmem swoich czytelników nawet bardziej niż trzeba i oznajmił, że w nadchodzącym dziesięcioleciu „zachodnia demokracja może być na progu swojego rozkwitu”. Porównał nadchodzące dziesięciolecie z latami osiemdziesiątymi XX wieku, kiedy, jak twierdzi Nilsson, wszystko wydawało się fatalne, a jednak dla świata lata osiemdziesiąte stały się „dziesięcioleciem radości”. Nie chce mi się drobiazgowo analizować błędnej i nieprawdziwej tezy szwedzkiego dziennikarza (pamiętacie o kacu?), że było cudownie, ponieważ wskaźniki ekonomiczne rosły, zaś ZSRR się rozpadł, podobnie jak mur berliński. Zazdroszczę Nilssonowi umiejętności wybiórczego patrzenia na świat, który wtedy ani nie był lepszy, ani nie zapowiadał świetlanej przyszłości. Trzeba było być niedouczonym kołkiem z wrodzoną wesołkowatością, by wierzyć, że rozpad ZSRR przyniesie rozwój całej planecie. Lata 80. znaczone były tak, jak i poprzednie krwawymi konfliktami, cierpieniami krajów peryferyjnych, bezlitośnie łupionych jak przez poprzednie stulecia przez rozwinięte kraje kapitalizmu, zaś naiwną wiarę, że nastąpił „koniec historii”, skąd prowadzić będzie już tylko prosta droga do raju, szybko zweryfikowała rzeczywistość.
Dlatego też niesłychanie pesymistycznie brzmi zapewnienie Nilssona, że oto czeka nas cudowne dziesięć lat i może dziś budzić jedynie lęk, a zachwyt nad zachodnią demokracją przypomina zachwyt bożonarodzeniowego karpia na widok młotka.
Co by się nie stało, jak bardzo intensywnie nie onanizowaliby się wskaźnikami ekonomicznymi miłośnicy „zachodniej demokracji” i jak by nie zaklinali rzeczywistości, że przyszłość będzie świetlana – lepiej nie będzie. Ten ustrój i ta, przepraszam za wyrażenie, „liberalna demokracja”, są skazane na zagładę. Nic im nie pomoże. Nawet jeśli najemni spece od fikołków technologii społecznych wymyślą jeszcze coś, co agonię przedłuży o kolejne niechby nawet dziesięć lat. Doprawdy, dla świata i mieszkańców tej planety będzie zdecydowanie najlepiej, jeśli ten ustrój i „zachodnia demokracja” zdechnie jak najszybciej. Oznaczać to będzie mniej wojen w pogoni za zyskiem, mniej nierówności w skali globalnej i może nawet uda się ocalić Ziemię i gatunek ludzki przed katastrofą klimatyczną. Trzeba tylko przestać galwanizować tego trupa i wymyślić coś, co go zastąpi. Im wcześniej to nastąpi, tym lepiej.
I to jest mój wkład w noworoczny optymizm.