2 miesiące przed wyborami sytuacja na scenie politycznej jest w zasadzie jasna. PiS ma wygraną w kieszeni. Nie naruszy jej na pewno afera z Kuchcińskim – nie dlatego, że nie interesuje to ludzi, lecz ponieważ nie ma politycznej alternatywy. Nie bez powodu TVP i inne media usłużne aktualnej władzy przypominają darmowe loty i inne bezeceństwa poprzedniej władzy. Odświeżona pamięć o 8 latach rządów liberałów jest największym sojusznikiem partii Jarosława Kaczyńskiego. Oraz – nieśmiało przypomnę opozycji – nachodzące w październiku 500+ na pierwsze dziecko, płacone z wyrównaniem od lipca. Pojawienie się dwóch tysiączków na koncie na dwa tygodnie przed wyborami gwarantują smutną minę Grzegorza Schetyny w wieczór wyborczy.
Jak mówią komentatorzy, opozycja podzieliła się na trzy bloki. Prawdziwy bój rozgrywa się tutaj – chodzi oczywiście o przywództwo. Najtrudniej będzie mieć balansujące na progu PSL, wzmocnione w ostatnich dniach przez Kukiza – choć istnieje ryzyko, że to raczej osłabienie, biorąc pod uwagę znoszące się elektoraty. Mimo oczekiwań liberalnej opinii publicznej, trudno będzie o powrót PSL-u do bloku antypisu. Jeśli ludowcy bowiem nie staną się naturalnym zapleczem PiS-u, a będą flirtować z lewicą, to znikną ze sceny.
Tak zwana lewica, siłą wyrzucona przez Schetynę z koalicji, tworzy wspólny blok i idzie na listach SLD. Zadziwiająca jest trwałość formacji Czarzastego, który połyka dziś Biedronia i Zandberga, doznając odświeżenia wizerunku przy wiwatach lewicowego elektoratu. Strach przed formalną koalicją pokazuje, że SLD i jego przystawki, nauczeni doświadczeniem z 2015 roku, boją się ośmioprocentowego progu wyborczego. Słusznie, bo ‘’lewica liberalna’’, skupiona na tematach aborcji i związków partnerskich, ciągle powtarzająca, że jest młodszym bratem Platformy Obywatelskiej, z milionerami na jedynkach i uszczuplana transferami do partii Schetyny, to solidne mieszczańsko-postpzprowskie milion głosów – w sam raz na przekroczenie progu przy wysokiej frekwencji, ale niestety nie na więcej. Niewątpliwym plusem porozumienia będzie wejście Zandberga do Sejmu, bo szef Razem ładnie mówi i ładnie wygląda. Ewentualne stworzenie fioletowego koła parlamentarnego to coś, na czym można budować przyszłą lewicę – jeśli ktoś w to oczywiście wierzy.
Równie nudno jest na skrajnej prawicy, gdzie Janusz Korwin Mikke zawłaszczył logo Konfederacji i stworzył partię o tej nazwie. Przy okazji wyrzucając konfederatów – Liroya, Jakubiaka czy Godek. Wiatru w żagle mógłby dostać dzięki amerykańskim senatorom, którzy domagają się uregulowania kwestii tzw. mienia bezspadkowego. A więc na kampanii antysemickiej. Sondaże jednak wskazują, że Konfederacja progu nie przekroczy. Ale to nie szkodzi – ci politycy liczą raczej na czteroletnie zasilanie partii z budżetu państwa.
Jeśli więc przy pasach nie czai się zakonnica w ciąży, gotowa wbiec pod koła samochodu któregoś z polityków, czekają nas 4 lata tego samego.