Z przykrością obserwuje ostatnie telewizyjne poczynania niejakiego Jarosława Jakimowicza.
Nieszczęście rozpoczęło się na początku listopada, kiedy na antenie reżimowej telewizji zobaczywszy Antoniego Macierewicza, niegdysiejszy „Młody Wilk” rzucił się aby wycałować komicznego polityka po rączkach. Przyznam, że pomyślałem wtedy, że to aktorska poza czy jakaś krawędziowa manifestacja wyjścia poza szablon.
Celebryci, nawet ci drugiego sortu, dość rzadko demonstrują bliskość „dobrej zmianie”, więc nieszczególnie też zaskoczył mnie obrazek, który zobaczyłem kilkanaście dni później. Jarosław Jakimowicz zadebiutował jako prowadzący programu śniadaniowego, również w pisowskiej telewizorni. No cóż, pomyślałem, pewnie chcą skapitalizować jego chwilowy fejm, a on chce zarobić, jego sprawa.
Naprawdę przykro mi się zrobiło, gdy Jakimowicz zabłysnął, a właściwie upadł po raz trzeci. Kilka dni temu w polsatowskim programie „Skandaliści” wyznał, że po spotkaniu z Macierewiczem „ludzie na niego plują” oraz nazywają „męską dziwką”. To faktycznie bardzo nieładnie – pomyślałem. W końcu przedstawiciele każdej profesji zasługują na szacunek, również Jarosław Jakimowicz.
Ale przejdźmy do sedna. W tym samym programie Jakimowicz starł się z Piotrem Szumlewiczem. Lewicowy publicysta zarzucił mu konformistyczne podlizywanie się autorytarnej władzy, a następnie robienie z siebie ofiary. Aktor zareagował histerycznym wybuchem. Zaczął krzyczeć: „Człowieku spójrz na mnie. Czy widzisz tu ofiarę? Stań przed lustrem”. Potem jeszcze poobrażał, poprzedrzeźniał i zażądał od prowadzącej wyrzucenia swojego krytyka. A kiedy tak powtarzał, chyba z osiem razy „nie jestem ofiarą”, to tym silniejsze miałem przekonanie, że Jarosław Jakimowicz jest ofiarą i to w wielowymiarowym znaczeniu.
Nie będę udawał, że był moim idolem, a jego rola w „Młodych Wilkach” była jednym z moich młodzieńczych wzorów. Film ten obejrzałem tuż przed maturą, a następnie o istnieniu Jakimowicza zapomniałem na długie lata. Aż do momentu, gdy w 2013 roku na autobusie w Poznaniu zobaczyłem jego uśmiechniętą twarz. „Skup katalizatorów. Polecam Jarosław Jakimowicz”. Wtedy zrobiło mi się trochę żal człowieka, bo pewnie nie tak wyobrażał sobie przyszłość, kiedy znajdował się w apogeum aktorskiej przygody. Ale z drugiej strony – mówi się, że żadna robota nie hańbi, pieniądz nie śmierdzi, a każdy musi z czegoś żyć. No i z całą pewnością są gorsze fuchy niż byciem twarzą reklamową części do samochodów.
Możliwe, że Jarosław Jakimowicz jest ofiarą swojego wczesnego sukcesu. Z aktorami jest trochę jak z piłkarzami – jeśli wszystko udaje się błyskawicznie, jesteś na szczycie, płyniesz na grzbiecie pięknej fali, to potem może nastąpić szybki i bolesny zjazd. Człowiek zaczyna żyć wspomnieniami, gubi poczucie celu, nie ma pomysłu na siebie w przyszłości, ani nie potrafi czerpać pełni radości z doznawania tego co tu i teraz. Nie wiem czy dokładnie tak było w przypadku „Młodego Wilka”, ale też jakoś szczególnie nie dziwię się, że akurat jemu blisko dziś do Macierewicza i takiej, no wiecie, atmosferki.
Jakimowicz jest też ofiarą wzorca męskości. Nie chodzi tylko o teksty typu „Uwielbiam wpisy baranów, którzy mnie atakują. 13:26 – kończę komentarze, bo idę na siłkę”, które można znaleźć na jego soszjalach. W starciu z Szumlewiczem pokazał wyjątkowo kruche ego, przesłaniane dość pociesznie pozą silnego faceta, któremu słabość obca. Paniczne wypieranie bycia ofiarą może korespondować z wewnętrznym lękiem przed utratą kontroli.
„Młody Wilk” jest też ofiarą politycznego przekazu Prawa i Sprawiedliwości. Serio, po tych wszystkich bzdurach, które fundował nam Macierewicz po 2010 roku – fake newsach, kuriozalnych przedstawieniach w ramach parodii śledztwa, okłamywaniu ludzi, mąceniu im w głowach, krzewieniu nienawiści, kręceniu kapitału politycznego na braku zaufania do instytucji publicznych i polityków, jeśli po tym wszystkim facet, który chce uchodzić za poważnego człowieka kultury, a zakładam, że Jakimowicz ma takie ambicje, sam siebie stawia w roli telewizyjnej mordki „dobrej zmiany”, to trudno nie uznać, że coś tu poszło cholernie źle.
Jakimowicz jest też ofiarą reakcji liberalnego salonu na jego propisowskie sympatię. Chociaż akurat w tym wymiarze najmniej mi go szkoda. To jednak musi być frustrujące, kiedy większość Twojego środowiska zawodowego nie tylko nie podziela Twoich wypowiedzi, ale uważa je za skandaliczne bądź kretyńskie. Aktor mówił o tym w wywiadzie dla wSensie TV.
„Miałem jutro zacząć serial. To nie jest tak, że to miała być rozmowa, że to będzie za miesiąc; nie, już wszystko było przygotowane. Ja miałem na jutro umówiony samochód, że mnie odbiera o 6 rano sprzed domu, miałem tekst, wszystko. I dzwoni do mnie o 17 dzień wcześniej moja agencja i mówi: Jarek, oni rezygnują z ciebie, przez twoje wypowiedzi”
To musi być trudne i mogło wpłynąć na radykalizację postawy i w efekcie przystąpienie do jedynego obozu, w którym znajduje się zrozumienie i zbieżność poglądową.
Bycie ofiarą w przypadku Jakimowicza polega też na ogólnym przesiąknięciu prawicową ideologią. To ta sama przypadłość, na którą zaniemogło wielu zwykłych Polaków. Nieprzypadkowo przecież z Macierewiczem, tego nieszczęsnego dnia spotkał się w programie Michała Rachonia, a wcześniej był znany z krzywdzących wypowiedzi w stosunku do osób LGBT. To właśnie przez takie numery wywalili go z roboty. Popierał też homofobiczne akcje Zofii Klepackiej, a także łyknął bezkrytycznie kampanie Konfederacji w sprawie rzekomych zakusów Żydów na nasze nieruchomości. Swego czasu zamieścił na Facebooku grafikę „Poland not Polin”.
Szczerze życzę Jarosławowi Jakimowiczowi wszelkiej pomyślności. Żeby radość i satysfakcja przeważyły nad smutkami, a kasy nigdy nie brakowało. Chciałbym jednak też, żeby dał sobie spokój z obrażaniem ludzi i przemyślał swoje występy. Bo Młodym Wilkiem można być przecież również po pięćdziesiątce.