Site icon Portal informacyjny STRAJK

O rewolucyjnych korzyściach z powszechnej bierności

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Od kilku dni toczy się walka o uniwersytety, o ustrój i charakter szkolnictwa wyższego w Polsce – obszaru, władzę nad którym Jarosław Gowin chce rozdzielić między wyklęto-kościółkowych polityków i cynicznych przedstawicieli biznesu. Jednym z najważniejszych jej aspektów jest epickich rozmiarów bierność społeczna, którą obie uprzywilejowane grupy przywitały zapewne szerokim uśmiechem i westchnieniem ulgi. Życie na Nowym Świecie tętni wielkomiejskim rytmem bez zauważalnych zmian. Ruch na głównym kampusie Uniwersytetu Warszawskiego powoli zamiera w oczekiwaniu na sesję. Większość przemykających po dziedzińcu osób ma prawo wręcz niedomyślać się, że za budynkiem strarego BUWu ma miejsce jakaś deminstracja. Nawet gdyby o niej słyszeli i tak nie wiedzieliby, o co chodzi, bo media głównego nurtu nie przywiązują do sprawy większej uwagi. Na szczególną uwagę zasługuje tu lekceważące podejście Gazety Wyborczej, która wcześniej chętnie dęła w antypisowską tubę, a zobojętniała, kiedy Kaczyński daje zielone światło oddaniu polskiej nauki na pastwę bandy spod szyldu „zausz firmę”. Nic w tym dziwnego: czemu mieliby sprzeciwiać się własnym ideom w wydaniu ekstremalnym? Jeżeli już, to chyba z czystej zazdrości, skoro gowinowska „Ustawa 2.0” przypomina reformę ministry Kudryckiej w wersji turbo.

Zżymając się na powszechną obojętność nie warto po raz kolejny obrażać się na lud. Bierność polityczna jest funkcją ogólnego stanu walki klasowej, który rzecz jasna rozczarowuje i przez długi jeszcze czas będzie frustrował entuzjastów bezkompromisowej równości i sprawiedliwości społecznej. Owszem, mamy do czynienia z politycznym skandalem, który powinien poruszyć opinię publiczną, a dziedziniec przed rektoratem wypełnić tysiącami studentów wściekłych, że odbiera się im resztki podmiotowości. Tylko właśnie – oni się w ogóle o tę podmiotowość nie proszą. Rola konsumentów śmieciowej edukacji zadowala ich w zupełności. Ponownie: zero zdziwienia. Prawie trzy dekady nieprzerwanego utowarowienia kolejnych sfer życia społecznego powodują, że tym łatwiej kolejne obszary mogą być pożerane przez Lewiatana kapitału.

Edukacja nie jest dziś dla młodych osób przedmiotem refleksji społecznej, myślenia politycznego – zostali przecież nauczeni, że wszystkiego co polityczne lepiej unikać jak ognia, bo jeszcze się wpakują w coś nie-sexy. Skoro coś wymaga podjęcia otwartej walki, lepiej omijać to szerokim łukiem. Warto przy okazji nadmienić, że spór o edukację różni się dość istotnie od zmagań politycznych chociażby o aborcję, która coraz chętniej porywa kobiety w Polsce. Walka o prawa reprodukcyjne dotyczy życia takiego jakim ono jest, a walka o szkolnictwo wyższe z toczy się o projekt doskonalenia tego życia, jego optymalizacji, która w myśl neoliberalnego dogmatu ma być po prostu monetyzacją – a receptę na nią znają „eksperci”, „coache” edukacji, „treserzy” rozwoju osobistego. „Wolność, równość, samorządność”? Wolne żarty…

Tylko co z tego? Czy grupa protestujących, która podjęła desperacką okupację balkonu UW, powinna się tym szczególnie przejmować? Nie, nigdy! Serio. Zwłaszcza, że faktycznie w ogóle nic sobie z tego nie robią. Jest w nich coś takiego, że każdy dzień społecznej apatii roznieca w nich pozytywny wkurw, rodzi w nich straceńczy entuzjazm „zdobywców słońca” – bezczelnych, gotowych na wszystko kamikadze równości. Jeżeli lepszy świat jest możliwy, to tylko dzięki walecznej pasji ludzi takich jak one i oni – bombie podmiotowości rzuconej na balkon smutnego rektoratu.

Doskonale zdają sobie sprawę z pewnej elitarności swojej postawy, wcale nie sprzecznej z ich egalitarnym przesłaniem. Pozwala im ona uwierzyć w samych siebie. Obojętność i ryzyko wyśmiania? Niezrozumienie, głupie uwagi i krzywe spojrzenia? Bardzo dobrze. Tak się wykuwa kadry aktywistów, biorących na klatę całe zło świata i uczących się znosić porażki z podniesionym czołem, by kiedyś odnieść upragnione zwycięstwo.

W istocie pewnym lękiem napawa mnie myśl, że jakimś cudownym zrządzeniem losu mogą wygrać toczoną obecnie ich walkę. Może nie czas jeszcze wygrywać? Do diabła z uniwersytetami! Chodzi o Was i o nadzieję, która dziś mnie przepełnia – dzięki Wam i waszemu ożywczemu, młodzieńczemu fanatyzmowi.

Exit mobile version