Gazeta Wyborcza nie zapomina o żadnym wieokopomnym osiągnięciu polskiej transformacji. W każdą rocznicę tego czy innego działania, które przywracało w Polsce kapitalizm, zawsze znajdzie się na jej szpaltach miejsce na stosowną laudację, laurkę czy apologetykę. To takie plemienne rytuały, które przypominać mają pospólstwu o zwycięstwie wielkich wodzów – Balcerowicza, Michnika i innych. Teraz, gdy między plemionami znów wybuchła wojna, tym bardziej trzeba umacniać wśród swoich wiarę i podnosić morale. Niestety, propagandyści GW nie są w formie. Niedawny pean na temat pięknego rzekomo trzydziestolecia polskiej samorządności powala z nóg. Jasne, teraz trzeba chwalić transformację intensywniej niż kiedykolwiek przed zakusami „nowej komuny” Kaczyńskiego, ale ta zupełna utrata umiaru i wyczucia to jakaś propagandowa katastrofa redaktorów z Czerskiej w Warszawie.
W środku gigantycznego kryzysu wywołanego kolapsem państwa i epidemią, która ten proces uwydatniła i przyspieszyła, Gazeta Wyborcza zabrała się za wszczynanie zachwytu wobec polskiej samorządności.
„Oprócz życzeń dla samorządowców mam prognozę: albo z samorządów wyjdzie zwycięski marsz ku odbudowie polskiej demokracji, albo historia zatoczy koło. Wrócą rady narodowe (nie trzeba zmieniać nazw, wystarczy dalej ograniczać finansowanie i kompetencje samorządów). A jedyna słuszna partia zyska absolutny monopol na władzę: od wydawania sądowych wyroków po decydowanie o remontach chodników w miastach i miasteczkach” – pisze autor laurki.
Już ten jeden akapit wyraźnie wskazuje, że do tego zadania oddelegowano propagandzistę, który w ogóle nie ma pojęcia o samorządach i samorządności, więc zamiast jakiejś analizy czy podsumowania wali obraźliwe dla każdego przytomnego człowieka komunały. Przyrównuje PiS do PZPR i 4,5 RP do PRL, straszy powrotem rad narodowych i dyktaturą „jedynie słusznej partii”. Mantra „Precz z komuną!” wiecznie żywa, niczym Lenin. Nie o tym dziś jednak.
Samorządność to idea ważna i bliska lewicy, podejdźmy więc do niej poważnie. Uznajmy smutną prawdę: samorząd terytorialny w polskim wykonaniu to kompletna klapa. Jest zepsutym, korupcjogennym, biurokratycznym mechanizmem, który służy każdej kolejnej ekipie do rozdawania synekur. To w ogóle nie jest samorząd, gdyż ten polega na autonomii regionalnych i lokalnych wspólnot, które powinny dysponować instrumentami do zarządzania konkretnym obszarem i jego zasobami w sposób uznany przez siebie za najbardziej stosowny. W Polsce nic takiego się nie dzieje.
Samorządy stworzono w Polsce z myślą o tym, aby władze centralne mogły wycofać się ze swoich różnych obszarów aktywności i ostatecznie zupełnie abdykować z jakichkolwiek innych funkcji poza represyjnymi. Oczywiście, wszystko okraszono tanimi dykteryjkami o tym, jak to kiedyś I Sekretarz decydował o tym, jakich płytek chodnikowych potrzebują mieszkańcy Pcimia na swoim rynku, a przecież ludzie sami wiedzą lepiej. Być może, ale z powodu biedy i dewastacji rynku pracy zastanawiają się głównie nad tym, jak przetrwać i mają gdzieś estetykę chodnika na sąsiedniej ulicy. Wszędzie leży więc przeklęta kostka bauma, bez żadnego lokalnego rytu. Wszędzie powstają też dokładnie tak samo wyglądające i sprzedające to samo centra handlowe. Ale to nie jest najważniejsze.
Polskie samorządy fałszywie upodmiotowiono, nadając im tytuł do zbierania podatków i obciążając je obowiązkiem prowadzenia szkół i placówek służby zdrowia. Nie mogą one jednak dysponować zgromadzonymi przez lokalnego fiskusa środkami na realizację swoich zadań, gdyż ten wysyła je do Warszawy. Wobec tego samorządowcy zgłaszają się do władz centralnych po pieniądze, które sami wcześniej zebrali i z tych pieniędzy uzyskują specjalne subwencje, co jest po prostu do cna groteskowe i naturalnie nieefektywne. To jest zła konstrukcja.
Samorządom nie można powierzać zadań, które są kluczowe dla funkcjonowania i rozwoju państwa. Jest bardziej niż oczywiste, że obszary takiej jak oświata, służba zdrowia, transport kolejowy i lotniczy, czy bezpieczeństwo muszą być zarządzane centralnie. Zabawa w udawanie, że odpowiadają za to samorządy, ale koordynują ministerstwa, a pomiędzy nimi odbywa się bezsensowny obrót pieniędzmi trudno ocenić inaczej niż jako marnotrawczy kretynizm. To zaś, które zagadnienia pozostawić w ręku państwa, a które powinny być domeną samorządów trzeba uzgodnić w sensownie zorganizowanej debacie publicznej, a nie przerzucając się agit-propem.
Lewica powinna zabiegać o pilną reformę w tej dziedzinie. Jeśli nie ma żadnego pomysłu, niech chociaż zawnioskuje o odwrócenie reformy Buzka-Krzaklewskiego i powrót do systemu 49 województw. Wówczas pozbylibyśmy się przynajmniej istnej gangreny w postaci powiatów oszczędzając na tym gigantyczne sumy i porządkując kompetencje wojewody, który jest delegatem rządu i zasadniczo powinien stanowić pas transmisyjny z regionów do Warszawy, a nie odwrotnie, i samorządowców. Dziś konia z rzędem temu, kto wyjaśni w przekonywający sposób, jaka jest jakościowa różnica pomiędzy marszałkiem sejmiku a wojewodą właśnie. To jeden urząd, który pełnią po prostu dwie osoby.
Docelowo zaś lewica powinna dążyć do wzmocnienia gmin i dzielnic w miastach i pozwalać im na możliwie swobodny rozwój i dysponowanie własnymi zasobami. Tylko to pozwoli realnie wzmocnić wspólnoty – muszą mieć czym zarządzać. Rząd centralny zaś powinien uzgadniać co roku wysokość składki, którą gminy mają odprowadzić na utrzymanie infrastruktury, która jest pod jego kontrolą i stosownych rezerw finansowych i sam generować nadwyżki z działalności spółek i konsorcjów, których jest właścicielem. To jednak znów wciąga na tapetę zagadnienie ustroju, bo przyznanie autonomii finansowej samorządom nie może obyć się bez stworzenia planu gospodarczego, a do tego nawet najbardziej radykalny razemita nie wezwie, bo przecież PRL i snopowiązałki, ocet itd.
Owszem, do PRL-owskiej, tak jak do radzieckiej centralistycznej obsesji można mieć uzasadnione pretensje, ale za ówczesnego samorządu, z radami narodowymi, których powrotu tak boi się Gazeta Wyborcza, obywatelkom i obywatelom zapewniono elektryczność, kanalizację, szkoły, szpitale i transport publiczny wszędzie! Teraz samorządy biorą aktywny udział w cywilizacyjnym wygaszaniu kraju. To będzie ich jedyny dorobek.