Czy więzień sumienia jest automatycznie więźniem politycznym ? W publicznym przekazie polskich mediów widać potężne pomieszanie tych pojęć, żonglowanie terminami zupełnie bez kontekstu i zrozumienia. O manipulowaniu pojęciami, by pasowały do politycznych i osobistych sympatii, nie wspomnę. Dowodem tego historie dwóch chyba najbardziej znanych dziś w europejskiej przestrzeni medialno-politycznej więźniów: Aleksieja Nawalnego i Juliana Assange’a. To, w jaki sposób traktuje się w tej przestrzeni jednego, a jak drugiego, to sama esencja problemu, któremu na imię: instrumentalizowanie praw człowieka.
Nie chodzi o to, kto tu jest lepszy, kto bardziej godny, kto mocniej zasługuje na okrzyk w imię obrony praw ze strony opinii międzynarodowej. Prawa człowieka miały być uniwersalne, ponadczasowe, humanistyczne. Zasadniczym i podstawowym materiałem dla rozważań w tej materii jest Powszechna Deklaracja Praw Człowieka ONZ z 1948 r. Art. 10 mówi, że „Każdy człowiek ma na warunkach całkowitej równości prawo, aby przy rozstrzyganiu o jego prawach i zobowiązaniach lub o zasadności wysuwanego przeciw niemu oskarżenia o popełnienie przestępstwa być słuchanym sprawiedliwie i publicznie przez niezależny i bezstronny sąd”.
Dalej. Art. 18 tej Deklaracji stwierdza, iż „Każdy człowiek ma prawo wolności myśli, sumienia i wyznania; prawo to obejmuje swobodę zmiany wyznania lub wiary oraz swobodę głoszenia swego wyznania lub wiary bądź indywidualnie, bądź wespół z innymi ludźmi, publicznie i prywatnie, poprzez nauczanie, praktykowanie, uprawianie kultu i przestrzeganie obyczajów”, a art. 19. – „Każdy człowiek ma prawo wolności opinii i wyrażania jej; prawo to obejmuje swobodę posiadania niezależnej opinii, poszukiwania, otrzymywania i rozpowszechniania informacji i poglądów wszelkimi środkami, bez względu na granice”.
Polski mainstream i media zamiennie określają Nawalnego jako więźnia politycznego i więźnia sumienia, zapewne dla bardziej dramatycznego efektu, bo nie jestem przekonany, czy dziennikarzom znana jest subtelna różnica: więzień polityczny to człowiek umieszczony w zakładzie karnym za swoje przekonania polityczne, najczęściej w wyniku głoszonej przez siebie (słowem i czynem) krytyki władzy. Więzień sumienia z kolei to osoba uwięziona lub poddana innym ograniczeniom z powodu swoich poglądów, która jednocześnie w swoich działaniach nie nawoływała, ani nie uciekała się do przemocy. Tak się składa, że centrala Amnesty International w lutym br. po dogłębnym śledztwie przestała nazywać Nawalnego więźniem sumienia, bo, po licznych zgłoszeniach, przejrzała jego stare teksty, wypowiedzi i wystąpienia i nie miała wyjścia – zobaczyła w nich jawną islamofobię i elementy antysemityzmu. Nawalny z początków działalności politycznej wzywał do deportacji imigrantów oraz porównywał ich do zepsutych zębów czy karaluchów. Nigdy się z tych słów nie wycofał. Pytany w 2017 r. przez dziennikarza The Guardian, o to, czy żałuje tych wypowiedzi, odpowiedział stanowczo: nie! To wolność twórcza, dodał.
Julian Assange nie może liczyć na wsparcie polskich polityków i pełne niepokoju publikacje w prasie. O jego sprawie się milczy, jakaś dyskusja wybucha tylko przy najbardziej oczywistych okazjach, jak wtedy, gdy raz jeden zapadł w sądzie wyrok dla niego korzystny i pojawił się cień nadziei, że nie zostanie wydany Amerykanom. Nawet polscy europosłowie podczas głosowania nad rezolucją poparcia dla Australijczyka siedzącego od kilku lat w brytyjskim więzieniu i czekającego na ekstradycję do USA (wcześniej kilka lat przebywał w swoistym areszcie domowym, w ambasadzie Ekwadoru w Londynie) nie byli za jej uchwaleniem, chociaż nic to ich nie kosztowało. A to, że stan zdrowia Assange’a jest prawdopodobnie dużo gorszy, niż Aleksieja Nawalnego? Nieważne. Fobie, emocje i uprzedzenia są ważniejsze.
Nie chcę jednak powiedzieć, że jakość debaty publicznej nad prawami człowieka w Polsce jakoś ostatnio znacząco upadła. Przecież od zawsze „nie dostrzegaliśmy”, że amerykański kustosz i kurator praw człowieka na świecie, aspirujący do miana wzoru demokracji, nasz największy i ukochany sojusznik, powinien być w temacie praw obywatelskich zdyskwalifikowany już z powodu utrzymywania w części stanów kary śmierci. A także powszechnej przemocy policyjnej, rasizmu i porażających nierówności. Tak się też składa, że dokładnie 30 lat w brytyjskim więzieniu Maze w proteście przeciwko nieuznawaniu ich za więźniów politycznych zagłodziło się na śmierć kilkunastu osadzonych – bojowników IRA oraz protestanckich „ultrasów” z INLA. „Szczera demokratka” Margaret Thatcher bez oglądania się na protesty opinii międzynarodowej – o żadnych sankcjach nikt nie wspominał – nie zwracała absolutnie uwagi na te dramatyczne wydarzenia. Czy polski prawicowy mainstream przestał się nią zachwycać? Jeszcze czego.