Złowieszczy koronawirus uniemożliwił pochody, więc polska (i nie tylko) lewica nie musi sobie kolejny rok z rzędu powtarzać, że za organizację imprez pierwszomajowych należało się zabrać w lutym, a nie w połowie kwietnia, a ja mam z głowy ponowną konstatację o konieczności zmiany sposobu świętowania na taki, który będzie interesujący dla kogoś więcej niż wąskiego grona działaczy i ich znajomych. To dobrze, ale poza pewną wygodą nie przynosi to niczego więcej.
Warto więc tego dnia, który od lat jest jakąś mobilizacją na siłę i przypominaniem sobie o wzajemnym istnieniu, pokusić się o chwilę ogólnej choćby zadumy nad smutnymi okolicznościami zupełnego kibla, w jakim się znaleźliśmy.
Od blisko dwóch dekad obserwuję już uwiąd i implozję lewicy przerywane nielicznymi spazmami uznawanymi później za początki wielkich przebudzeń. Takim podrygiem był na przykład umiarkowany sukces wyborczy socjaldemokratycznej koalicji w 2019 roku. Już jednak dość wyraźnie widać, że na dłuższą metę chyba nic z tego nie będzie, jeśli nie dojdzie do jakiegoś nagłego przesilenia, który przypadkiem doda parlamentarnej lewicy impetu. Robert Biedroń, człowiek, którego osobiście nie podejrzewam o żadną lewicowość, przegrywa w niektórych sondażach nawet z najmarniejszym z możliwych kandydatem Konfederacji. Sukces wyborczy z ubiegłego roku miał wielu ojców, porażka, która majaczy na horyzoncie na pewno będzie sierotą. Obstawiam najwyższą stawkę, że głównym uzasadnieniem będzie brak dostępu do mediów, blokada, przemilczanie itd. Znam dobrze tę śpiewkę.
Niestety, ta pusta gadanina, którą słyszymy przy okazji niemal każdego potknięcia czy niepowodzenia jest tylko symptomem ciężkiej choroby – infantylizmu i braku powagi.
Lewica, zwłaszcza polska, od dekad szamotająca się niemal bezwolnie między sekciarstwem i oportunizmem, nie potrafi poradzić sobie sama ze sobą. Nie wie, czego chce i po co istnieje, a jeśli już musi odpowiedzieć na te pytania, to sięga po oklepaną i dla nikogo już chyba niewiarygodną mantrę o podnoszeniu płacy minimalnej, zwiększaniu redystrybucji i rozbudowie systemu socjalnego. PiS pokazał, że takie rzeczy potrafią robić nawet oni – fundamentalistyczna prawica. Także teraz, kiedy nastała niemal globalna moda na antykapitalizm, nie stać polskiej lewicy na sformułowanie programu, który jakoś odpowiadałby na poczucie głębokiej krzywdy i zmęczenia zapowiadając, jeśli nie rewolucję, to chociaż jakąś ważną zmianę.
PiS tak właśnie uczynił i w ten sposób wygrał – miały być zmiany i są. W większości koszmarne, ale jednak. Teraz z prawa, pogłębiając tę retorykę i trend, zaczepne działania prowadzą korwino-braunowcy i to oni pewnie (jeśli nic się nie zmieni) zdyskontują politycznie choćby częściowe nadszarpnięcie hegemonii Kaczyńskiego. Oni także nie mają łatwego dostępu do mediów, ale w odróżnieniu od lewicy mają swoje i w nie inwestują. Nie będę wymieniał nazw stron, gazet, pism i kanałów na portalu YouTube; powiem tylko, przy okazji, że od zarania naszego portalu nawoływaliśmy do współpracy przy tworzeniu lewicowego ośrodka medialnego. Nie dość, że okazało się to głosem wołającego na puszczy, to jeszcze teraz, gdy z powodu powszechnego lock-downu stanęliśmy w obliczu zatrzymania prac redakcyjnych, nie udało się nam namówić nawet jednego parlamentarzysty by oficjalnie wsparł nasz apel o zapomogę finansową.
Jakby tego było mało na kilka dni przed pierwszym maja lewica polska urządziła sobie na portalu społecznościowym Facebook prawdziwą rzeź w ramach dyskusji o postulowanej przez niektóre środowiska legalizacji prostytucji. A wszystko to w środku pandemii i największego bodaj kryzysu cywilizacyjnego, z jakim przychodzi się nam mierzyć. Moja redakcyjna koleżanka z rumuńskiego portalu Baricada Maria Cernat, znana w swoim kraju akademiczka i feministka, skomentowała to następująco: „oni jeszcze nie byli chyba nigdy w życiu głodni i dlatego zajmują się wielopiętrowymi kłótniami o seks”. Być może. Ja mam niestety obawy, że nawet nienajedzeni ludzie ci by nie zmądrzeli. Powtarzali by za Krytyką Polityczną i Gazetą Wyborczą, że wszystkiemu winne są Rosja i Chiny.
Chciałoby się napisać, że to już ostatni moment na opamiętanie i doń wezwać, ale dziś wiadomo już, że to nie ma sensu. Kto miał pójść po rozum do głowy, ten poszedł i robi to co może w tych trudnych warunkach – na przykład obrońcy lokatorów. Ale także i my – Portal STRAJK. Kto zechce się przyłączyć i wspólnie z nami stawiać czoła tym ciężkim wyzwaniom, zapraszamy! Jest czym się zająć.