Media zachłystują się tym, że rząd obiecał przedsiębiorcom ulgi, a teraz okazuje się, że nic z tego, bo zapłacą oni w tym roku o 612 zł więcej w składkach na ZUS i NFZ. Dziennikarze jednak nie mają racji współczując prawdziwym kapitalistom. Oni bowiem w swojej znakomitej większości nie zapłacą więcej. Po kieszeni dostaną, ci co zwykle. Najbiedniejsi. Tacy, którzy z biedy musieli zarejestrować swoją działalność i już teraz nie wiedzą jak związać koniec z końcem, ale za to nazywani są wciąż „przedsiębiorcami”.
Prawdziwi kapitalistyczni pracodawcy od zawsze unikali odpowiadania całym swoim majątkiem za podejmowane przez swoją firmę zobowiązania. Umożliwiła im to formuła spółki z ograniczoną odpowiedzialnością. O mykach i sposobach przekręcania dzięki tej formie działalności fiskusa i ZUS najlepiej wiedzą księgowi i każdy z nich powie, że w tego typu firmach nie istnieje problem comiesięcznego haraczu od kogokolwiek na poziomie niemal 1200 zł miesięcznie. Nawet od właścicieli, prezesów i prokurentów takich spółek. Oni pobierają często wcale niewygórowane wynagrodzenia, bo forsę ciągną w inny sposób. Większości swoich pracowników płacą przy tym zdecydowanie mniej niż 3600 zł brutto. A reszta?
Parę lat temu cały liberalny świat zachłysnął się danymi z Polski mówiącymi, że polskie kobiety są najbardziej przedsiębiorcze na świecie. A to dlatego, że założyły grubo ponad milion własnych firm. Gdy przy tych danych poskrobano nieco, wyszło, że pod pojęciem „firmy” kryje się w 90 procentach zarejestrowana własna działalność gospodarcza. Potem wyszło, że działalność ta sprowadza się wyłącznie do krwawej pracy takiejż przedsiębiorczyni. Bo firma nikogo poza samą właścicielką nie zatrudniała. Bliższe badania pokazały, że ponad połowa z tych firm zajmuje się utrzymaniem porządku i czystości w biurach. Jedna trzecia to księgowe, a reszta to kobiety pozwalniane ze stanowisk akwizytorów, sprzedawców i tego typu zawodów. „Przedsiębiorcami” w tym przypadku okazały się nie rekiny biznesu, tylko osoby, które dostały w swoich dotychczasowych firmach ultimatum: albo pracujesz dalej, zakładając własną działalność, albo wylatujesz na zbity pysk.
Zarobki „przedsiębiorców” typu sprzątające, ogrodnicy, hydraulicy nie są oszałamiające i oscylują z reguły na poziomie ledwie przekraczającym najniższe wynagrodzenie. Czyli mają na rękę ok 2000 – 2500 zł miesięcznie, na składkę wydają zaś 1171 zł. Nie mają za to ani „chorobowego”, ani urlopu, ani innych świadczeń, chociaż kiedy „przedsiębiorca” zachoruje i nie może pracować, to na ZUS i NFZ płacić musi.
Po prostu „przedsiębiorcami” nazywa się u nas prekariat. Ludzi zatrudnionych na warunkach jeszcze gorszych niż śmieciówki. A potem zamiata ich prawdziwą sytuację pod dywan.