Prezydent USA Barrack Obama za największy błąd swoich rządów uznał zgodę na interwencję wojsk USA w Libii bez zastanawiania się, jakie skutki ona przyniesie.
Samokrytyka, jak złożył prezydent USA podczas wywiadu dla CNN, byłaby godna pochwały, gdyby nie to, że nastąpiła dopiero 5 lat po tym, jak interwencja wojsk NATO pod wodzą USA przekształciła Libię w cmentarzysko ludzi i infrastruktury, zaś ten nieźle prosperujący kraj zamieniła w wylęgarnię terrorystów i arenę krwawych konfliktów, zaś funkcjonujący aparat państwowy zastąpiła niekontrolowanym chaosem.
Obama powiedział, że wtedy uważał swoją decyzję o podjęciu operacji zbrojnej za słuszną.
Libia na skutek wojny domowej i interwencji wojsk NATO straciła co najmniej 30 tysięcy ludzi (nieoficjalne szacunki mówią o wielokrotnie większej liczbie ofiar). W toku starć między wzajemnie zwalczającymi się ugrupowaniami zbrojnymi w Libii, stracił życie m.in. ambasador USA w Trypolisie. Stany Zjednoczone rozpoczynając interwencję, solennie obiecywały, że po obaleniu dyktatora Kadafiego w Libii nastanie demokracja na wzór zachodni, która rozwiąże wszystkie problemy tego kraju. Ze swej strony Donald Tusk, ówczesny premier Polski, zapowiadał zaś w Brukseli, że Polska gotowa jest do pomocy Libii zarówno w obszarze humanitarnym, jak i budowy nowego porządku.
– Będziemy 1 września w Paryżu (mowa o konferencji dotyczącej pomocy Libii – przyp. red.), tak jak na spotkaniu, które rozpoczynało nasze działania w Libii, wówczas na wniosek prezydenta Sarkozy’ego. Polskie doświadczenia będą tu bardzo przydatne – mówił Tusk, którego słowa dzisiaj brzmią jak ponury żart.
Wątpliwe, czy wypowiedź Obamy skłoni NATO czy Stany Zjednoczone do jakichkolwiek refleksji na temat skuteczności zbrojnego narzucania „demokracji” w krajach Bliskiego Wschodu.