– Wyszliśmy z okrążenia – twierdzą syryjscy opozycjoniści.
Ofensywa, w której uznawana przez Zachód za partnera w rozmowach pokojowych w Syrii opozycja już zupełnie otwarcie walczyła razem z terrorystami z Frontu Zwycięstwa Lewantu, podobno przyniosła efekt. Triumf ogłosiło wczoraj w internecie kierownictwo stacjonującej w Turcji i stamtąd finansowanej Syryjskiej Koalicji Narodowej, a następnie także dowództwo koalicji fundamentalistycznych partyzantek – Armii Zwycięstwa. Receptą na sukces okazało się łączenie konwencjonalnych ataków z wysadzaniem się w powietrze przez terrorystów-samobójców.
Jeśli wierzyć opozycjonistom, zażarte walki o kompleks budynków Akademii Artylerii i Akademii Sił Powietrznych w dzielnicy Ar-Ramusa w Aleppo przyniosły sukces właśnie im. Wojska syryjskie, mimo wsparcia rosyjskiego, musiały się wycofać. Oznaczałoby to, że oblężenie wschodniego Aleppo zostało przerwane, jednak nie na tyle, by umożliwić przybycie do miasta poważniejszych posiłków. Sami bojownicy antyasadowskich oddziałów, cytowani wczoraj przez Agencję Reutera, przyznawali, że opanowany teren jest pod ciągłym ostrzałem syryjskim i rosyjskim. Opublikowane przez nich w internecie filmy i zdjęcia obrazujące walki pokazują rebeliantów uzbrojonych m.in. w amerykańską broń przeciwpancerną. W rękach Armii Zwycięstwa i innych walczących w Aleppo formacji jest również broń wyprodukowana w Europie Wschodniej. Jak napisał zespół serbskich dziennikarzy śledczych BIRN, Belgrad, Sofia, Praga czy Zagrzeb bez żenady sprzedają Turcji, Arabii Saudyjskiej czy Katarowi uzbrojenie, o którym doskonale wiedzą, że zostanie następnie wysłane do syryjskiej opozycji.
Odmiennie sytuację w Aleppo relacjonowały media syryjskie i irańskie, które zaprzeczyły, jakoby armia syryjska przegrała bój o obiekty wojskowe w Ar-Ramusie. Dziś rano jednak arabski portal „Al-Masdar News”, sympatyzujący ze stroną rządową, podał, że Akademia Artylerii jest w rękach Armii Zwycięstwa, a Rosjanie, prowadząc bombardowanie, dążą jedynie do tego, by umożliwić im umocnienie się na miejscu.
Amerykański Departament Stanu nabrał wody w usta, stwierdzając, że sytuacja na froncie jest zbyt zmienna, by ją skomentować. Bez komentarza pozostał również fakt, że jego podopieczni, wbrew zapewnieniom Baracka Obamy i Johna Kerry’ego, bez cienia żenady walczyli ramię w ramię z terrorystami i przy użyciu terrorystycznych metod.