O Lewicy nie pisze się już w kontekście wielkiego wewnętrznego sporu – to dobrze. Pojawiły się za to sugestie, że, wbrew wcześniejszym zapowiedziom, Lewica nie poprze Polskiego Ładu – i to w trosce o klasę średnią. To już gorzej.
Każdy ruch prowadzący do zwiększenia w Polsce progresji podatkowej zasługuje na poparcie. Jeśli ktoś tytułuje się socjaldemokratą, nie powinien mieć w tej sprawie żadnych wątpliwości. Mamy wyjątkowo niesprawiedliwe rozłożenie podatkowych obciążeń. System wyjątkowo zorientowany na to, by oszczędzać biznes, a bezwzględnie rozliczać pracowników najemnych. Lewica o tym wie, a przynajmniej wiedzieć powinna, bo alarmujące analizy dotyczące problemy publikowała i Krytyka Polityczna, i nawet oko.press. Nawet na podstawie lektury tych bardzo lubianych przez Nowych Lewicowców i ich Wiosennych kolegów tytułów – skoro bardziej radykalne miejsca są dla nich, no właśnie, zbyt radykalne – można też dowiedzieć się innej istotnej rzeczy: że polska klasa średnia to mit. Raczej samookreślenie, które ma poprawić samopoczucie, niż obiektywna sytuacja ekonomiczna. Albo, co gorsza, termin, którego używają obrońcy interesów kapitału w celu zamydlenia oczu.
Jeszcze jeden powód, dla którego Polski Ład zasługuje przynajmniej na życzliwość: już są z niego niezadowoleni polscy przedsiębiorcy. A skoro to roszczeniowe, wiecznie niezadowolone z rządowych ustępstw środowisko teraz znowu załamuje ręce, znaczy, zobaczyli, że nie oni na nim skorzystają. Skoro nie biznes – to może pracująca większość? I może o to właśnie chodzi?
Chcę widzieć w polskim Sejmie chociaż socjaldemokratów. Ale niestety głosem klubu, który się do tych idei odwołuje, jest Krzysztof Gawkowski, któremu w Polskim Ładzie nie podoba się ”pakietowanie ustaw” (prosimy o lepszą wymówkę) i który wyczuł zagrożenie dla klasy średniej. Szef klubu Lewicy widzi również w Polskim Ładzie ”polityczny program wyborczy”, nie realną poprawę życia. Zupełnie jakby w systemie liberalnej demokracji wszystkie kroki podejmowane przez rząd i opozycję nie były w jakimś sensie również programami wyborczymi, zachętami do głosowania w przyszłości na daną partię. Pewnie, program wyborczy może być zwyczajnie głupi. Ale niech wtedy nasi socjaldemokraci (socjalliberałowie, patrzmy realnie) pokażą – w którym punkcie tej realnej poprawy życia nie będzie, w którym życie się pogorszy. Życie, powtórzmy, pracującej większości. Biznes ma dość rzeczników.
Podobno Lewica zadziwi wszystkich jesienią, pokazując prawdziwy dobry zestaw postulatów. Może pokaże, może niekoniecznie. Na razie jednak pokazuje, że zamiast przepracować sprawy podstawowe, miota się, obserwując sondaże i wyciągając pośpieszne wnioski. Rozmowy z PiS i konstruktywne działanie w opozycji miało być drogą do szybkiego wzrostu notowań. Wzrostu nie ma, więc nastąpił ekspresowy zwrot w odwrotną stronę. Nieważne, że ładnego stania w szeregu z liberalną opozycją Lewica też już próbowała, i też z marnym skutkiem. Wyborcy nie poprą partii, która miota się od ściany do ściany ani partii, która przestaje mówić własnym głosem, gdy tylko pierwsza czy druga próba jego zabrania zakończyła się burą od konkurencji.
Serce rosło, gdy Dziemianowicz-Bąk z Zandbergiem potrafili pojechać do strajkujących robotników i udzielić im realnego wzmocnienia. Piękne świadectwo dał Konieczny, który bez zastanowienia ruszył pomagać uchodźcom na polskiej granicy. A pozostali? Trudno się dziwić, że 12 proc. z wyborów odeszło do przeszłości.