Ostatni miesiąc, poza znaną kwestią sądową i historiami, gdzie natężenie służb specjalnych na metr kwadratowy przyprawiała nas o zawrót głowy, dał nam też zalążek debaty na temat węgla i górników. Okazją do niej był spór śląskich związków zawodowych z rządem, dotyczący podwyżek pensji, zwożenia węgla z zagranicy oraz planowanego zamykania kopalń.
Skoro chodziło o konflikt pracowniczy, nie mogło obyć się bez fali mieszczańskiego hejtu, który za swój cel obrał samych górników jako ludzi i pracowników, jak również zasadność ich pracy. Zwykle tacy komentatorzy zaczynali od politycznej orientacji związków zawodowych, ich niedawnej współpracy z Prawem i Sprawiedliwością, czasem czepiali się ogólnej maryjnej otoczki, ale w końcu docierali do sedna: rzekomych wielkich, rozdmuchanych przywilejów górniczych, które sprawiają, że branża górnicza żyje niczym pączki w maśle i tylko czeka, w międzyczasie nic nie robiąc, na to, by zdobyć kolejny przywilej, kolejną podwyżkę. Ot, taki zawód!
Następnie mowa była o tym, że kopalnie to w ogóle powinny już jutro zniknąć, przecież już za naszym progiem ma miejsce katastrofa klimatyczna. Po co one jeszcze stoją?! Pewnie tylko dlatego, że górnicy trzymają wszystkich w szachu i nie pozwalają na racjonalną i głęboko przemyślaną politykę prosto z Warszawy. Tam już mądre głowy wiedzą: trzeba zamknąć kopalnie, wszystkim powiedzieć do widzenia i przy okazji wręczyć kilka pensji, by górnicy założyli własne biznesy. Nazajutrz na Śląsku byłaby nasza mała dolina krzemowa, oczywiście tylko wtedy, gdy wszyscy byliby pracowici i zaradni.
Przyjrzyjmy się wszystkim tym sprawom po kolei.
Tak, ludzie z sercem po lewej stronie mogą być rozczarowani orientacją polityczną górniczych związków zawodowych. Ale muszą wiedzieć, że ona nie wzięła się znikąd. Kto ich wspierał, kto chodził na ich demonstracje, czy pisał o ich strajkach w mainstreamie przez ostatnie dziesięć, dwadzieścia lat? Jakie siły pozwoliły im na zdobycie poczucia politycznej podmiotowości, poczucia, że są one reprezentowane i słuchane, lub też przynajmniej brane pod uwagę w politycznej grze mającej miejsce w Warszawie na Wiejskiej? Znamy odpowiedzi.
Ważne jest jednak to, że obecna władza zaciągnęła przy okazji dojścia do władzy u tych związków dług za to, że ją zdobyła. Strzelanie gumowymi kulami do górników pod siedzibą Jastrzębskiej Spółki Węglowej w znacznej mierze doprowadziło PiS do władzy, tak samo jak obietnice wspierania górników. Nikt nie mówił wtedy wprost do górników, tylko nasza solidarnościowa prawica. Choć dokładniej byłoby powiedzieć, że liberałowie też mówili do nich wprost, lecz był to język gumowych pał i kul.
Żeby ta orientacja polityczna górników się zmieniła, potrzebne są akcje bezpośrednie, wspieranie tej grupy i wychodzenie jej naprzeciw. Rozmowy i dialog, dyskusje, wymiana doświadczenia. Tylko tyle i aż tyle.
Owe straszne przywileje górnicze również nie wzięły się znikąd. Są one efektem wieloletnich walk pracowniczych w tym segmencie gospodarki. Cała Polska, wszystkie media trąbią co roku o tym, ilu górników zginęło w Wujku, czy na innej demonstracji wymierzonej w autorytarny aparat naszego poprzedniego ustroju. Kto chce, dogrzebie się również do starszej historii ich walk. Podobnie jest w dzień rocznic katastrof górniczych, wspominamy tych ludzi i tragedie ich rodzin. Na ich solidarności wyrasta potężna siła sprawcza górniczych związków zawodowych, zdolnych walczyć o podwyżki i uprawnienia.
Mało kto z nas może liczyć na wsparcie związku zawodowego, najbliższych sąsiadów, współpracowników, społeczności. A to wsparcie posiadają górnicy i ich małe społeczności. I to dzięki wspólnemu wysiłkowi tych starych, lecz jeszcze trzymających się, choć niektórzy już mówią, że ledwo, trybów wspólnotowej machiny górniczy zawód ma tę pozycję, jaką ma. Zamiast atakować, powinniśmy dążyć do tego, by sami mieć takie zaplecze. Takie społeczności są przecież zalążkami, nawet ze swoimi licznymi wadami, nowego, lepszego, solidarnego świata. A drogą do niego jest tylko praca, praca i jeszcze raz praca, związkowa, polityczna, społeczna.
A katastrofa klimatyczna? Owszem, ma miejsce i tak, jednym z jej powodów jest wydobycie węgla i opieranie na nim infrastruktury energetycznej. Lecz zmiana tej infrastruktury nie nadejdzie z dnia na dzień. Pomysłu na tę zmianę nie ma nikt. Możemy rzucać datami odejścia od węgla, prześcigać się w tym i mówić o tym, jak bardzo jest ona nam potrzebna. Lecz prócz sygnalizowania problemu nie daje to nam nic. Jedyna zmiana, jaka jest możliwa, to wykorzystanie dotychczasowej infrastruktury i jej składnika ludzkiego oraz społecznego do zielonej transformacji. O tym, że kopalnie mogą się jeszcze przydać, mówią tacy górnicy jak Andrzej Chwiluk. Terytorium kopalni jest miejscem, w którym może powstać elektrownia szczytowo-pompowa, ferma fotowoltaiczna, fabryka części niezbędnych do budowy zielonej infrastruktury itd. To jest konkretna propozycja dalszej drogi. Nie wydanie kilku, kilkunastu pensji górnikom na raz, a potem pozostawienie ich na pastwę losu. Co mieliby oni zrobić z tym pieniędzmi? W krajobrazie gospodarczym, w którym przez lata królowała kopalnia, nie powstanie ni stąd ni zowąd zagłębie małych przedsiębiorstw. Tylko państwo ma siły organizacyjne i budżetowe do podjęcia się takiego przedsięwzięcia. Jednorazowa wypłata co najwyżej mogłaby się przydać do wyprowadzki, a nie do poważnej rekonfiguracji społeczno-gospodarczej górniczych regionów.
Lewica mogłaby, łącząc kropki, stworzyć poważny program dla Śląska i wyjść z nim do wszystkich zainteresowanych. Wszyscy wiedzą przecież, że podpisane porozumienie górników z rządem jest tylko i wyłącznie przesuwaniem kryzysu w czasie. Czas węgla się skończył, ale coś musi wejść na jego miejsce. O tym rozmawiajmy i uczmy się od górników stanowczej walki o swoje prawa, zamiast ziać ogniem w internecie i podburzać jednych przeciw drugim.