Ostatnia „Polityka” piórem Juliusza Ćwielucha przekonuje, że jest dobrze, za podstawę biorąc badania CBOS z końca zeszłego roku, czyli sprzed paru tygodni.
„<<Z ankiet wynika, że żyje nam się najlepiej od 1989 r.>> – mówi Małgorzata Omyła-Rudzka, jedna z autorek badania”. Liczba optymistów gospodarczych po raz pierwszy przekroczyła 50 proc., aktywa finansowe Polaków to ponad 2 biliony złotych, nasz kraj jest w pierwszej czterdziestce krajów najlepszych do życia, około 75 proc. Polaków jest właścicielami nieruchomości, co określa ich status materialny, w naszych gospodarstwach domowych są sprzęty, na które jeszcze kilka lat temu patrzyliśmy z zazdrością w telewizji podczas oglądania amerykańskich seriali. Byczo jest.
No i skrajnie biednych jest mniej. Z 6,5 proc w 2015 r. ich odsetek spadł poniżej 5 proc.
Ale w tym samym artykule autor demaskuje umowność przytaczanych przez CBOS wskaźników. Jesteśmy właścicielami nieruchomości, ale spłacamy kredyty na nie w takiej wysokości, że na normalne życie zostaje niewiele. Mamy markowy sprzęt i samochody, bo rozkosznie jest pokazać publicznie swój wysoki status materialny, ale utrzymanie tego zlecamy warsztacikom na przedmieściach, bo na oryginalne części i obsługę nas nie stać. Jeździmy do SPA, problem tylko w tym, że tej nazwy zaczynają używać hotele, które w ramach masażu wystawiają fotele z funkcja głaskania pleców, a basen jest wielkości miski dla psa.
W „Gazecie Wyborczej” sprzed dwóch dni czytamy, że średnio zarabiamy znakomite 3530 na rękę, ale po pierwsze badanie nie uwzględnia małych firm, w których wyzysk jest największy, a ludzie zarabiają marne grosze, a po drugie, kiedy odrzucimy suchą statystykę, a popatrzymy na medianę, to najwięcej zatrudnionych zarabia na rękę około 2,5 tysiąca na rękę. Trudno przy takich zarobkach mówić o godnych życiu.
Rozwarstwienie w Polsce mierzone nie współczynnikiem Giniego, a rzetelnymi badaniami, jakie przeprowadzili Paweł Bukowski z London School of Economics oraz Filip Novokmet z Paris School of Economics, jest większe niż do tej pory podawały nam uspokajające oficjalne komunikaty. Ale urzędowo przywołuje się te wyniki badań, które udowadniają, że z tym rozwarstwieniem nie jest tak źle.
Co powoduje oderwanie tego typu badań od realiów? Z czego biorą się pełne urzędowego optymizmu raporty np. o nieustająco szczęśliwych od kilkunastu lat Polakach, mało tego, którzy co roku są coraz szczęśliwsi? Strach pomyśleć, co będzie za kolejne 5 lat, chyba wszyscy wtedy będą bez przerwy tańczyć na ulicach z tej radości. Skąd rekrutują przez ostatnie lata do mediów te gadające głowy, które zapewniały odbiorców, że tak znakomicie jeszcze nigdy nie było? Raj po prostu, tylko my, malkontenci, żeśmy tego nie zauważyli. A potem nagle przychodzą wybory i okazuje się, że ludzie są niezadowoleni ze swojego poziomu życia, braku wpływu na lokalną choćby politykę, wściekli na arogancką władzę każdego szczebla. Na dodatek okazuje się, że uruchomienie podstawowego programu wsparcia pieniężnego, jakim było 500+, uruchamia zachowania społeczne, pokazujące w jakim głębokim wykluczeniu żyli ludzie obok nas.
Najgorsze jest to, że każda władza, kiedy tylko opędzi podstawowe problemy materialne ludzi najczęściej w krótkim czasie po wyborach, w dłuższym natychmiast zaczyna szukać tych samych ekspertów, którzy na każde zawołanie powiedzą, że jest cudnie, a będzie jeszcze lepiej. Nie musi szukać długo, przybiegną łamiąc sobie ręce i nogi, by bez wstrętu dawać się wynajmować na urzędowych optymistów. Czytajcie więc raczej własne rachunki niż bajki, jak wam jest wspaniale.