Site icon Portal informacyjny STRAJK

Ogólnospołeczna świrnia i rocznicowe katalizatory

twitter.com

„Coś się z narodem dzieje. Niedobrego!” – śpiewał dawno temu „z tyłu sklepu warzywniczego w Opolu” Bohdan Smoleń. Tyle, że w tym songu, gdzie narratorem był zadowolony z życia aparatczyk partyjny, narzekał on na stabilną szarość polskiej codzienności przełomu lat 70. i 80. Tymczasem nam przyszło zmierzyć się z dziwaczną w formie i treści emocjonalną insurekcją, która doprowadza masowo Polki i Polaków do coraz to bardziej osobliwych wzmożeń. Rozgrywają się one w cyklach symbolicznych – np. od rocznicy do rocznicy. Czy to 11 listopada, czy 1 sierpnia. I, niestety, tylko człowiek zapętlony w tej nienawistnej matni wrogości do wrogów ojczyzny widzi w tym coś wartościowego. Ludzie przytomni patrzą z boku ze smutkiem i rozczarowaniem. Czasem z politowaniem.

Powstanie Warszawskie, jak koń z XVIII-wiecznej encyklopedii, jakie było każdy widzi. Spojrzenia te są różne, bo wszak mamy jeszcze wolność sumienia, każdy może myśleć, to co uzna za stosowne i formułować dowolne oceny. Byłoby to wielkim pożytkiem, gdyby debata publiczna służyła do tego, aby się tymi opiniami i popierającymi je argumentami można było wymieniać. Budowałaby się jakaś zbiorowa mądrość, ewentualnie dalibyśmy jej chociaż szanse. Kolejne rocznice mogłyby służyć do dalszych, jeszcze bardziej pogłębionych rozważań nad tym tragicznym wydarzeniem; kto wie, może z czasem wyklułby się jakiś trend refleksji o horrorze wojny i konieczności jej zapobiegania.

Dzieje się jednak coś dokładnie odwrotnego. Niezależnie od tego, jak kto ocenia decyzję o wszczęciu Powstania Warszawskiego, trudno doprawdy nie dostrzec, że jego rocznicę, tak samo jak 11 listopada, wykorzystuje się nie do jakichkolwiek dyskusji, czy utrwalenia takich czy innych wartości, tylko do podkręcania agresywnej masowej szajby.

Uczestniczącym w tym toksycznym spektaklu wydaje się, że wstają z kolan, odzyskują tożsamość, rosną w siłę. Tymczasem biorą udział w neoliberalnym teatrzyku władzy. PiS zachowuje się jakby „odrobił lekcje” z Tomasza Mazura, nowoczesnego polskiego filozofa, który zarzuca Polakom emocjoholizm – skłonność do odurzania się emocjami do granic zupełnego obłędu. Jednak jest to tylko narkotyczne majaczenie, które wyzwala jakieś biochemiczne reakcje i daje chwilowe poczucie wielkopolskokatolickości i triumfu. Oszustwo to nie trwa jednak długo, a kac jest potworny. A jak to z substancjami zmieniającymi świadomość bywa – najpierw jest chwila radości i uniesienia, ale wkrótce przychodzi lęk i depresja.

Wejście w dzień codzienny usłany drożejącą żywnością, pracą „na śmieciówce” i mieszczańskim czy wiejskim nieszczęściem rodzinnym lub sąsiedzkim, staje się dla coraz bardziej prawdziwego, walecznego i mocnego Polaka z każdym takim przestawieniem trudniejszy. Narastający dysonans, żeby ludzie nie zwariowali doszczętnie, muszą jakoś rozładować.

I wcale często mitologiczne narracje bywają w tym pomocne, gdyż rzeczywistość, nawet ta o wiele lepsza niż obecna polska, zawsze skrzeczy. Odwoływanie się do symbolicznych momentów pomaga w masowej skali przezwyciężyć wiele trudności. Porządek lewicowy, czy radziecki, czy kubański, czy chiński, czy euro-socjaldemokratyczny też tego potrzebował i potrzebuje, by utrzymać równowagę i dawać ludziom poczucie wartości i sensu istnienia przekraczającego żywienie, wydalanie, rodzinę i jakieś hobby. Chęć uczestnictwa w czymś wielkim jest ważna, dobra i pożyteczna, nawet jeśli oznacza wspomnienia ekspiacyjne czy tragiczne.

Fundamentalistyczna prawica jednak tylko udaje, że chce wokół tych symboli budować jakąś nową wspólnotę.

W rzeczywistości jest to tylko marketingowa inżynieria, która nie tylko niczego nie buduje, ale rozbija resztki poczucia wspólnotowości. Naturalną empatię, wzajemną pomoc i poczucie wartościowego udziału w kolektywie zastępuje brutalną szczujnią. Ta zaś ma sprawić, by ludzie coraz bardziej napastliwe skakali sobie do gardeł, najlepiej z byle powodu. Rodziny i wieloletnie znajomości rozpadają się pod wpływem tyleż idiotycznego, co sztucznego sporu pomiędzy „demokratami” i „patriotami”; teraz jednak przyszła kolej na jakieś zupełne mroki i odmęty antyrzeczywistości.

To co powiedział Andrzej Duda, o „groźnych i dumnych” Polakach, którzy tylko dlatego nie ruszyli na „sowietów”, że Hitler postanowił zdławić powstanie; albo brednie Kai Godek o tym jak to powstańcy walczyli przeciwko LGBT, tudzież obezwładniający sprzeciw „patriotów” wobec billboardu z napisem „Warszawa wolna od faszyzmu”, który uznano za prowokację. To wszystko są aberracje tak drastyczne, że nie sposób opisywać ich inaczej niż w kategoriach stricte klinicznych.

Niestety, społeczeństwo świruje.

Ale to nie dlatego, że Powstanie Warszawskie było czy to odważną czy dyletancką decyzją. Ten symbol, tak samo jak wiele innych zostało Polakom i Polkom ukradziony i wkręcony w tryby nacjonalistycznej pornografii, która zniszczyła politykę i zdolność politycznego myślenia.

Mimo wszystko, gdy już opadły dymy z wczorajszych rac, jeśli zachowaliśmy odrobinę przytomności wspomnijmy zapomniane w tym obłąkaniu ofiary Powstania – niepełnosprawnych, dzieci, kobiety, osoby starsze i w ogóle wszystkim, którzy stracili życie z powodu politykierskich decyzji „Bora” Komorowskiego i Chruściela. Wieczna hańba elitom Armii Krajowej i Polskiego Państwa Podziemnego za to, że posłali do piachu ponad 200 tys. ludzi i doprowadzili do absolutnej destrukcji stolicy. Chwała bohaterom.

Exit mobile version