Arogancja lokalnych władz na Pomorzu przekracza wszelkie granice. Pracownicy Opery Bałtyckiej od dwóch lat domagają się podwyżek. Nie znajdują zrozumienia ani u dyrekcji teatru, ani w pomorskim samorządzie, zdaniem którego widzowie opery nie będą mieli pożytku z lepiej wynagradzanych artystów. Być może ci jutro zaczną strajk głodowy.
W sporze z dyrekcją są przede wszystkim pracownicy techniczni i chórzyści. Ich wynagrodzenia kształtują się w granicach 1700-2000 zł podstawy, do której dochodzą dodatki za każdy spektakl. Wyliczane indywidualnie – może być to 500 zł, ale może być też złotych pięćdziesiąt. Postulaty pracowników popiera gdańska „Solidarność”. Spór zbiorowy w tej sprawie trwa już dwa lata.
Pracownicy domagają się, by ich podstawowe wynagrodzenie powiększyć o 30 proc. W końcu ubiegłego roku wydawało się, że zostaną w minimalnym stopniu wysłuchani – obiecano im podwyżkę w wysokości… 200 zł brutto. Potem jednak pomorski Urząd Marszałkowski wycofał się nawet z tego. Dyrektor Departamentu Kultury w urzędzie, Władysław Zawistowski, w komentarzu dla Radia Gdańsk zasugerował, że właściwie sytuacja pracowników i tak jest dobra, bo w teatrach operowych w Bydgoszczy, Katowicach czy Szczecinie zarobiliby jeszcze mniej.
– Możemy rozmawiać o podwyżkach, ale nie 30-procentowych. To oznaczałoby pięć milionów więcej, z których pomorski widz nie będzie miał żadnego pożytku. Pieniądze pójdą na wynagrodzenia, a nie zwiększy się liczba przedstawień. O 200 złotych więcej możemy rozmawiać. Pytanie z czego zostanie to sfinansowane – powiedział Zawistowski.
Rozmowy między Urzędem a związkami, które miały miejsce 17 marca, nic nie dały. Samorządowcy twierdzą, że nie da się zwiększyć funduszy na funkcjonowanie Opery Bałtyckiej. Gdyby pracownicy mieli dostać podwyżkę, teatr musiałby grać mniej przedstawień, a wtedy przepadłyby im pieniądze za poszczególne spektakle. Argumentem przeciwko podniesieniu wynagrodzeń ma być również fakt, że we wrześniu zmieni się dyrektor opery, a razem z nim podobno również wizja funkcjonowania teatru.
– Nie dowiedzieliśmy się niczego nowego. Tak jest od lat. Nam chodzi o podwyżkę, a nie przerzucenie pieniędzy z jednej kupki na drugą – skomentował jeden z pracowników, którzy brali udział w rozmowach. Związkowcy z „Solidarności” podtrzymali dotychczasowe stanowisko – domagają się 30-procentowej podwyżki. Wobec fiaska rozmów i pokojowych protestów pod Urzędem Marszałkowskim od jutra mają zamiar wszcząć strajk głodowy.