Platforma Obywatelska i Nowoczesna dały popis neoliberalnej nowomowy podczas sejmowej debaty nad projektem ustawy o zakazie handlu w niedzielę. Projekt został skierowany do dalszych prac w komisji polityki społecznej i rodziny. Pewne jest jedno – opozycja posługuje się w tej sprawie retoryką rodem z ponurych czasów Leszka Balcerowicza i ma raczej małe szanse na przekonanie społeczeństwa do swojego stanowiska.
Platforma Obywatelska oraz Nowoczesna są radykalnie przeciwko projektowi ustawy o ograniczeniu handlu w niedziele, natomiast Polskie Stronnictwo Ludowe złożyło własne poprawki. Projektem zajmie się teraz komisja polityki społecznej i rodziny. Podczas nocnego czytania z ust polityków opozycji padły słowa świadczące o jej intelektualnej i politycznej słabości. Wygląda na to, że liberałowie chcą przekonać pracowników argumentami troski o interesy ich pracodawców.
O tym, że wielkie sieci handlowe generują nawet 20 proc. swojego dochodu w niedziele, mówiła Katarzyna Mrzygłocka z Platformy Obywatelskiej. Jej zdaniem wprowadzenie zakazu znacząco wpłynie na zmniejszenie obrotów gigantów, a co za tym idzie uszczupli ich zyski. Zaznaczyła też, że jej zdaniem ustawa w obecnym kształcie to bubel legislacyjny. Mówiła też o spadku dochodów budżetu państwa, lecz kwota jakiej używa w formie straszaka nie powinna przestraszyć nikogo – dwa miliony złotych. Na koniec wystąpienia zapewniła. – PO opowiada się przeciw zakazowi handlu w niedziele – powiedziała.
Podobny ładunek zawierała mowa Pauliny Henning-Kloski z Nowoczesnej, która zauważyła, że „zakazem handlu będą objęte nie tylko duże sieci handlowe, ale także małe stoiska”. Co z tego wynika? Ano to, że obowiązki sprzedawcy będą musieli na nich wykonywać właściciele. I to właśnie nad ich losem rozwodziła się posłanka. „Będą musieli pracować w niedziele o wiele ciężej niż obecnie, bo będą musieli obsługiwać cały ruch, który wyłączycie”. Parlamentarzystka odwołała się również do poziomu życia studentów trybu dziennego, którzy jej zdaniem wylądują na bezrobociu. Nie będzie ich przez to stać „na wymarzone wakacje, nowy ciuch i czesne”. Tymczasem zakaz handlu nie obejmuje gastronomii, a więc gałęzi gospodarki, w której najczęściej pracują takie osoby.
Katarzyna Mrzygłocka (PO) powiedziała, że w wyniku wprowadzenia ustawy „znacząco spadnie zatrudnienie, nawet o kilkanaście procent. Wówczas ucierpią wszyscy pracownicy handlu, ale najbardziej osoby młode. Zmniejszą się także dochody do budżetu”.
– W tej chwili największy dochód w handlu jest generowany w niedzielę. To nawet 20 procent całego przychodu. Doprowadzimy błyskawicznie do zmniejszenia dochodów firm handlowych, a to z kolei zmniejszy podatki i przychody do budżetu państwa, możliwe, że o około dwa miliony złotych – oceniła.
Zdaniem Mrzygłockiej, przygotowana przez Prawo i Sprawiedliwość ustawa to bubel legislacyjny. – PO opowiada się przeciw zakazowi handlu w niedziele – powiedziała. Poinformowała również, że Platforma Obywatelska złożyła projekt zmiany do Kodeksu pracy, który ma zagwarantować pracownikom dwie niedziele wolne w miesiącu. Sprzeciw Nowoczesnej i poprawki PSL Duże kontrowersje w sprawie zakazu handlu.
W zasadzie jedyną sensowną wypowiedzią było wystąpienie Krystiana Jarubasa z PSL. Polityk, w charakterystycznym dla swojego klubu stylu, stwierdził, że „trzeba szukać kompromisów, a rozwiązaniem może być zakaz handlu w niedziele od godziny 14 do 21” . A co najważniejsze – złożył poprawkę zakładającą wprowadzenie 250-procentowej stawkę wynagrodzenia godzinowego dla pracujących w niedzielę. Identyczną propozycję forsuje od ponad roku OPZZ. Podjęcie tego pomysłu przez partie parlamentarną może tylko cieszyć.
Projekt ustawy o handlu w niedzielę został przygotowany przez środowiska związane z kościołem rzymskokatolickim oraz „Solidarnością”. Kler próbuje w ten sposób „wyczyścić” sobie konkurencje jeśli chodzi o możliwości spędzania wolnego czasu i poprawić frekwencje na mszach świętych.