Od wielu lat polska prawica szuka sposobów by usankcjonować i odpowiednio utrwalić w państwie najbardziej wsteczne, prawicowe poglądy. Sukcesem zakończył się plan instalacji w całej Polsce wydziałów teologicznych, które stale promują religię za publiczne pieniądze. Środowiska katolickie otrzymują także bardzo szeroki strumień finansowania, a sam kościół kolejne miliardy złotych dzięki zwolnieniom podatkowym, rozmaitym dotacjom i specjalnemu traktowaniu. Czas na kolejny krok: dalszy ciąg wymiany elit.
Bo uniwersytetów ciągle nie udało się prawicy przejąć. Problem obecnego rządu polega na tym, że to sama inteligencja (akademicy, pracownicy kultury, czy nauczyciele) wymyka się kościelnemu światopoglądowi i zwierzchnictwu. Cały czas uskuteczniane były w związku z tym rozmaite sposoby, by przy pomocy państwa wzmocnić PiS-owski nacjonalizm i religijny konserwatyzm, a także nadać im odpowiednią rangę. W ostatnich latach cenzurowano w związku z tym muzea, ingerowano w teatry, wysyłano policję na uniwersytet, niszczono system prawny i bezlitośnie rozbijano uzasadnione strajki polskiego nauczycielstwa. Kolejnym sposobem jest nowy plan ministra, którego celem jest przypisanie ksenofobicznych i uzasadnianych religijnie poglądów do oficjalnego świata nauki i jego głównego obiegu.
Jarosława Gowina zainspirowała do tego organizacja Ordo Iuris; bliżej przedstawiać jej nie trzeba. Jej prezes dość otwarcie twierdził zresztą ostatnio, że „projekty ustaw (Ordo Iuris) to odpowiedź na wojnę, która wydawana jest dziś normalności”. Tą wojną przeciwko normalności dla prawicy tradycyjnie jest już stosowanie antykoncepcji, niesłuchanie się biskupstwa, niejedzenie mięsa, nieheteronormatywna orientacja seksualna, czy istnienie rodzin, które nie składają się z małżeństwa mężczyzny i kobiety oraz ich dzieci.
W porozumieniu z Ordo Iuris Jarosław Gowin planuje więc wprowadzenie zmian: w niedalekiej przyszłości ma powstać nadzwyczajna komisja „ds. wolności”, której zadaniem ma być rozstrzyganie spraw spornych i wspieranie pracowników nauki, których wolności zostaną naruszone. Pozornie brzmi to całkiem dobrze – niestety skład tej komisji w połowie wyznaczał będzie sam minister, a same jej narodziny za konieczne uznane zostały tuż po tym, jak głośna stała się sprawa prof. Ewy Budzyńskiej, która na swych zajęciach nauczała, że antykoncepcja jest zachowaniem antyspołecznym, ideologia gender to komunizm, „stosowanie wkładki domacicznej to aborcja”, a osoby homoseksualne „to coś gorszego”.
W jej obronie stanęła oczywiście cała zatroskana prawica, której nie spodobało się, że autonomiczny uniwersytet ma prawo otworzyć rozprawę dyscyplinarną na wniosek niegodzących się na homofobię studentów. By chronić wolność do głoszenia „unaukowionej” homofobii ma w związku z tym powstać specjalna, ministerialna komisja. Taka komisja z łatwością będzie mogła obchodzić regulacje poszczególnych uniwersytetów i przesyłać im rekomendacje dotyczące poszczególnych postępowań. Zresztą w praktyce będzie ona nawet ważniejsza od rektorów i ich decyzji. A jej bezpośredni związek z ministerstwem (czyt. głównym źródłem finansowania wszystkich polskich uczelni) będzie wymuszał całkowite posłuszeństwo i paraliżował wszelką akademicką autonomię i samorządność.
Tropiciele tęczowych spisków chcą być naukowcami
Polska prawica nie może bowiem pogodzić się z faktem, że refleksja krytyczna, świecka, postępowa (krótko mówiąc – lewicowa) przynależy do głównego obiegu światowej nauki, a wynalazki pokroju rydzykizmu, homofobicznego kreacjonizmu, czy walki z genderyzmem to patologiczny margines – rodem prosto ze świata teorii spiskowych i rarytas dla kształconych wyznawców Wielkiej Lechii oraz płaskoziemców. Jak mówił Dario Fo – „Trudno wyobrazić sobie prawicowych intelektualistów”. I faktycznie: w Polsce ten komiczny orszak wymagających specjalnej ochrony prawicowych naukowców składa się obecnie głównie z negacjonistów zmiany klimatycznej, antysemitów, homofobów lub maniaków praktyk łowieckich i innych specjalistów od „świętej normalności”.
Taka cenzura nie jest już oczywiście możliwa poza granicami Polski – tam nie sięga władza PiS-u i Jarosława Gowina, a religijne myślenie od dawna nie przynależy już do świata nauki. I właśnie dlatego równouprawnienie antynaukowej ciemnoty musi dokonać się na poziomie naszego kraju i to z wyraźną pomocą lokalnego ministerstwa. Inaczej się nie da, ponieważ w tym konkretnym wypadku nie pomogą rynki i zagraniczne listy czasopism. Kapitał już od dawna nie daje punktów za polski katolicyzm.
Zatrudnianie lewicowych i liberalnych naukowców już teraz stanowi ryzyko i wyzwanie. W przyszłości zaprojektowanej przez Ordo Iuris niezależna od doktryny kościoła nauka zostanie ograniczona do mniejszościowej, eksportowej opinii. Większość będzie zawsze po stronie polskiego kościoła i jego zwolenników, którzy w imię „pluralizmu” i „wolności” otrzymają status naukowców. To ta większość otrzyma najlepsze ścieżki finansowania, a nauka przestanie być racjonalnym, oświeceniowym procesem dochodzenia do prawdy. Zamiast tego stanie się zakładnikiem religijnych domysłów powstających na użytek bieżącego, prawicowego ogłupiania.
W warunkach religijnej hegemonii równouprawnienie klerykalnej doktryny i zrównanie jej z nauką doprowadzi do dominacji tej pierwszej. „Wolność słowa” obejmie m.in poglądy w myśl których obywatele niebędący heteroseksualnymi katolikami to ludzie drugiej kategorii. Na polskich uniwersytetach już teraz rozwijają się koła naukowe zakładane przez Ordo Iuris, a poglądy skrajnej prawicy i religijnego fundamentalizmu stale przenikają przez mury uczelni. PiS potrzebuje własnych naukowców dokładnie tak samo, jak własnych sędziów.
Nie jest to przy tym w żaden sposób proces naturalny – świat nauki mimo dominacji prawicy nadal w dużej mierze opiera się bezpośrednim, politycznym naciskom. Uniwersytet żyje bowiem z dążenia do prawdy, ze zdolności do krytycznego myślenia i jest w duchu racjonalny. Metodami demokratycznymi nie da się zrobić z naukowców głosicieli prawdy objawionej, ani nawet skłonić ich do tego, by uznali religijne dogmaty za jedno z wielu równoprawnych stanowisk. Jednocześnie PiS nie wie, co to racjonalizm i nie potrafi przetworzyć swej doktryny na pełnoprawny światopogląd naukowy. Tworzenie „stref wolnych od LGBT” naprawdę nie mieści się w obrębie żadnej koncepcji naukowej… Tak więc uznano, że naukę należy skopać i odgórnie zmienić. I nazwać to „ochroną wolności”.
Wolność dla ciemnogrodu
Dzieje się to wszystko – jak często w Polsce – w oparach absurdu. Jarosław Gowin i jego ekipa cierpią bowiem na wybitną sprzeczność wynikającą z faktu, że z jednej strony bardzo chcą być Zachodem i nowoczesnymi ekspertami ocenianymi przez zachodnie gremia, ale z drugiej strony panicznie boją się też tego samego Zachodu, ponieważ doskonale zdają sobie sprawę z tego, że ich chrześcijańsko-konserwatywny, antyekologiczny i homofobiczny światopogląd, i rodowód to absolutny margines i powód do uprawnionego wstydu. To nic innego, jak ideologia spoza świata nauki, prędzej przynależąca do realiów rodem z Arabii Saudyjskiej i zjazdów płaskoziemców niż do jakiejkolwiek poważnej refleksji i debaty.
„Narastająca agresja ideologiczna”, z którą walczyć chce Jarosław Gowin to w związku z tym nic innego, jak… sama nauka i jej autonomia od prawicowego ciemnogrodu.
Bo nauka to nie polityczny jarmark. To zestaw falsyfikowalnych teorii. To dowody i określona metodologia badań naukowych. Naukowe nie są natomiast religijne dogmaty, propagandowe wartościowanie, czy powoływanie się na nadprzyrodzone moce lub jakiekolwiek „normalności”. Polityczny bazar „wolności” – o który deklaratywnie zabiega Jarosław Gowin – to nic innego, jak wyrugowanie refleksji naukowej i sprowadzenie jej do roli równoprawnego konkurenta dla poglądów wygłaszanych przez Ojca Rydzyka. A później jego dominacja.
To także jeszcze większe zagrożenie dla polskiej myśli naukowej i realne ryzyko pogrążenia narodowej kultury. Już wkrótce obudzimy się w kraju, gdzie nieliczni, prawdziwi naukowcy będą tworzyć wyłącznie po angielsku i na eksport. A tymczasem tworzona w języku polskim produkcja „naukowa” będzie zarezerwowana dla wybranych księży, przyjaciół rządowych poglądów i zalegalizowanych przez ministerialną komisję prawdy rodzimych homofobów. Gwarantuję, że dla nich znajdą się etaty, granty i środki na pisanie… nawet po polsku! I to będzie właśnie nasza „wolność” – wolność do bycia atolem europejskiego ciemnogrodu.