To grzech bezmyślności ludzi przyzwyczajonych do luksusu tak bardzo, iż można nabrać podejrzeń, że rzadko przebywają na Ziemi.

Czy Jarosław Gowin jest zakłamanym łajdakiem, który tylko udaje zaangażowanego, a tak naprawdę poszedł do polityki, żeby się „nakraść”? Nie sądzę. Stawki, które oferuje się politykom w Polsce, robią wrażenie, bo Polska prekariatem stoi. Ale w porównaniu ze stawkami z tak zwanego „biznesu” nie są wygórowane. Szkoda tylko, że nasi politycy z czasem zaczynają zauważać tylko ten drugi aspekt, pierwszy wypierając. Jarosław „biedny jak” Gowin jest typową ofiarą takiego (bez)myślenia. Nie tylko powziął przekonanie o pokrzywdzeniu finansowym kasty ministerialnej w Polsce, ale jeszcze, o zgrozo, postanowił je zwerbalizować.

Wierzę mu w stu procentach, że każdą ilość pieniędzy da się wydać, a poziom życia i wynikające z niego potrzeby rosną wprost proporcjonalnie do banknotów wyjmowanych z portfela. Zmieniają się priorytety – na luksusowe bądź pół-luksusowe. Czy należy obwiniać ministra o to, że chciał zapewnić swoim dzieciom wszystko co najlepsze? Oczywiście nie. Czy należy teraz w ramach rewanżu wszystkim ministrom obniżyć pensje do 2,5 tysiąca? Oczywiście nie.

Na tej samej zasadzie – czy należy wiązać fakt kupna mieszkania w powojennej kamienicy z działalnością czyścicieli, albo nawet z morderstwem Jolanty Brzeskiej? Czy można dziś stawiać tezę o łapówkach kamieniczników dla ludzi mediów? Oczywiście nie. A jednak coś te historie łączy. To ósmy grzech główny.

Jarosław Gowin nie zauważył, że jest członkiem „socjalnego” rządu, który od 2015 wyciera sobie gęby „ludem” i który swoją polityczną ofertę skierował właśnie do tego elektoratu – pokrzywdzonego przez transformację, wyzyskiwanego, pracującego za grosze. Monika Olejnik i Edward Miszczak nie zauważyli natomiast najwyraźniej, że mieszkają w mieście, gdzie mało która przedwojenna kamienica nie ma swojej czarnej karty – i że przy takich transakcjach łatwo wdepnąć w coś śmierdzącego, zwłaszcza przy pomocy agencji nieruchomości (nasza była koleżanka redakcyjna Kasia Matuszewska, aktywistka lokatorska, przywołała na antenie TVP anegdotę z czasów, kiedy pracowała w takiej agencji i odkryła, iż ma w ofercie nawet mieszkania z lokatorami).

„Alarm!” TVP zrobił oczywiście rzecz skandaliczną, wrzucając do jednego worka historie mieszkań znanych osób z Nabielaka, Mokotowskiej i Szucha oraz sugerując, że ich nabywcy są bezpośrednimi beneficjentami dzikiej reprywatyzacji. Każda z tych historii jest inna. Nie chciałabym zabierać głosu w sprawie Jarosława Gugały, który prawdopodobnie znał Jolantę Brzeską i – jak twierdzi, również walczył z kamienicznikiem Mossakowskim (choć od jej śmierci minęło już siedem lat, a o tym, że był zaangażowanym ponoć sąsiadem dowiadujemy się dopiero teraz). Ale prawda jest taka, że w przypadkach pozostałych osób z reportażu – snobizm i umiłowanie luksusu skłoniły ich do wydania grubych milionów złotych na zwykłe gówno. Szucha 16 nazywana jest w środowisku lokatorskim „kamienicą przekręciarzy”. Ewa Andruszkiewicz z Rady Społecznej przy Komisji Reprywatyzacyjnej mówi, że na większości dokumentów, które analizuje, widnieje adres mieszczących się właśnie tam kancelarii prawnych obsługujących handlarzy. Z Mokotowską zaś sprawa jest ewidentna.

Ktoś te budynki czyścił z ludzi – brutalnie i bezwzględnie, a potem rewitalizował i sprzedawał za grubą kasę. Nie wzbudzało to u nikogo wątpliwości natury etycznej?

Oczywiście, tak jak Gowinowi wyrwała się szczera prawda, tak szczerą prawdę mówili dziennikarka oraz dyrektor programowy TVN – prawnicy prześwietlili na wylot historie kupowanych przez nich apartamentów. Nad tym, aby pod względem paragrafów papiery były czyste, pracowali wcześniej inni prawnicy. A agenci nieruchomości kusili stworzeniem elitarnej enklawy. To nie były kwestie prawne, a kwestie poszerzonego dziennikarskiego riserczu. W przypadku red. Olejnik zaś – kwestia zastanowienia się, czy luksus w sąsiedztwie „śmierdzących” biur oraz postać Jakuba R. – nadzorcy zwrotów majątków, nie zaszkodzi jej zawodowej wiarygodności. To również znak, że dziś rynek nieruchomości jest jednym wielkim bajzlem bez jakiejkolwiek kontroli państwa. Tym bardziej należy zachować czujność w sytuacji, gdy kupić rozkładającego się kota w worku jest łatwiej niż kiedykolwiek. Zwłaszcza że – jak twierdzi Andruszkiewicz – w Warszawie sądy unieważniły już cztery transakcje zreprywatyzowanych mieszkań m.in. przy ul. Tykocińskiej, argumentując, iż zostały zawarte w złej wierze, a nabywcy mogli się zainteresować np. programami Elżbiety Jaworowicz dotyczącymi mrocznych tajemnic tych adresów.

Gdyby Jarosław Gowin albo wymienieni celebryci nie byli osobami publicznymi, zapewne można by było uznać, iż nie mają obowiązku interesować się tym, na jakiej stopie żyje reszta Polaków, ani co się dzieje z warszawskimi kamienicami. Ale są osobami publicznymi, kształtują prospołeczny medialny przekaz oraz wpływają na kształt ustawodawstwa w tym zakresie. Dlatego owszem, są oni ofiarami, ale głównie grzechu bezmyślności.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Szanowna lewico z dobrych domów i wielkich miast może zamiast zajmować się prawica to trzeba zacząć nadawać swój własny ton i poruszać sprawy ktore nie będą się odnosić do tego co zrobił jeden czy drugi z prawicy

  2. Był przez wojną taki człowiek, co rzucił dobrze płatną pracą dla prywatnego, bo został ministrem za małe pieniądze. Ale nazywał się Grabski, i zawsze twierdził, że ministrowanie, to służba dla społeczeństwa.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…