Poświęciłem dziś trzy kwadranse na lekturę raportu Fundacji Obywatelskiego Rozwoju na temat programu „Rodzina 500 plus”. Nie wiecie, co to za organizacja? Wyjaśniam – to chłopcy i dziewczęta od Leszka Balcerowicza. Twardzi zwolennicy wolnego rynku, umów śmieciowych, prywatyzacji i kontroli ilości pieniądza w obiegu, zwłaszcza w portfelach najuboższych obywateli. Ich najnowsze dzieło poświęcone jest ocenie największego w dziejach III RP programu socjalnego. Tym razem instytucja ta nie skierowała swoich sił do pracy, lecz skorzystała z zewnętrznych badaczy, obejmując duchowy patronat nad przedsięwzięciem.
Ogólne wrażenie po przeczytaniu tego dokumentu jest takie, że liczby i wartości zostały po prostu dobrane pod tezę: 500 plus to marnotrawstwo pieniędzy publicznych i najlepiej program ten uwalić. Nie zamierzam się o to na autorów złościć, bo nie mam wobec ludzi ze środowiska Leszka B. szczególnych oczekiwań.
W pierwszym rozdziale badacze wskazują, że program „Rodzina 500 plus” nie spełnił swojego podstawowego celu – nie zwiększył dzietności. Wykazują, że plan ten się nie powiódł, bo liczba nowych Polaków nieznacznie przewyższała liczbę świeżo upieczonych lokatorów cmentarzy tylko w latach 2015-16. W kolejnych nastąpił już spadek narodzin, co szanowni eksperci uznali za spektakularną i godną wytłuszczenia klapę programu.
Szczerze mówiąc, jeśli celem obdarowania społeczeństwa pięcioma stówami faktycznie byłoby stymulowanie prokreacji, to byłbym od początku kategorycznym przeciwnikiem tego programu. Uważam bowiem, że państwo powinno zachęcać Polaków do posiadania jak najmniejszej liczby potomstwa. W kolejnych dekadach czeka nas kryzys migracyjny, z wysuszonych krajów południa uciekać będą do Europy setki tysięcy, a nawet miliony nieszczęśników klimatycznych. Jeszcze zdążymy się nacieszyć przyrostem ludności, spokojna głowa.
PiS dał ludziom 500 plus, bo wiedział, że program przyczyni się do znaczącej redukcji ubóstwa i poprawy sytuacji materialnej milionów obywateli, upodlonych latami rządów liberałów, którym politykę gospodarczą rozpisywali na bankietach eksperci z FOR, Lewiatana i podobnych instytucji zatroskanych wyłącznie losem biznesu. Obywatele mieli odzyskać poczucie godności, przymknąć oko na łamanie konstytucji i przejmowanie sądownictwa, a ostatecznie – odwdzięczyć się Kaczyńskiemu przy urnach. To był rzeczywisty cel programu 500 plus i plan ten zostanie prawdopodobnie zrealizowany.
A to, że program doprowadził do bezprecedensowej redukcji skrajnego ubóstwa jest wielokrotnie powtarzanym faktem. Spadło ono o 39 proc., a najcięższe biedowanie młodocianych zostało zmniejszone aż o 94 proc. Niemniej autorzy raportu niestudzenie stawiają odpór rzeczywistości. Wykazują, iż „zaledwie 37 proc. pieniędzy wydawanych w ramach programu trafia do rodzin ubogich”. A to według nich marnotrawstwo potworne, gdyż zasiłki w ich mniemaniu powinni dostawać w najlepszym wypadku jedynie przymierający głodem.
Nie dziwi mnie, że liberalny think-tank uderza w powszechność świadczenia. Obok przywrócenia godności i redukcji ubóstwa jest to bowiem najsilniejsza strona tego programu, dodająca mu społecznej akceptacji. To, że rodzice o średnich i wysokich dochodach również otrzymują 500 zł na swoje dzieci sprawia, że pomimo iż przychód ten nie stanowi znaczącego udziału w ich budżetach, to rzadziej krytycznie wyrażają się o świadczeniu i jego beneficjentach. Bo sami się do nich zaliczają. Najnowsza propozycja – przyznania 500 zł rodzicom z jednym dzieckiem zwiększy jeszcze społeczną akceptację dla programu.
Raport FOR wmawia nam, że „500+ wypchnęło 100 tysięcy kobiet z rynku pracy”. Zjawisko to ma dotyczyć w szczególności rodzin o niskich dochodach, niższym wykształceniu i z małych miejscowości. Taki proces faktycznie ma miejsce. Ekipa Balcerowicza nie ma jednak racji sugerując, że jego jedyną przyczyną jest świadczenie. Zjawisko to ma miejsce, bo kobiety funkcjonują w uformowanym przez katolicyzm, konserwatyzm i patriarchat modelu rodziny, w którym wmawia im się powinność wykonywania prac domowych, będących rzekomo ich „naturalnymi” obowiązkami. Kiedy więc sytuacja materialna rodziny staje się lepsza, mężulo z tatulem nakłaniają do porzucenia pracy, a w słuszności takiego działania utwierdza ich przekaz ideologiczny rządu. To ta ideologia i te skutki powinny być przedmiotem krytyki.
Na koniec – creme de la creme – podwyżka podatków i wzrost wydatków na celem socjalne. To boli autorów szczególnie mocno, chociaż tak naprawdę PiS podatków nie podniósł. Eksperci idą na całość. Jako przykłady fiskalnego ucisku podają: podatek od instytucji finansowych, czyli podatek kredytów (4,6 mld zł do budżetu) i daninę solidarnościową (1,2 mld), a więc obciążenia cokolwiek słuszne i społecznie sprawiedliwe, którym zarzucić można jedynie to, że nie są odważniejsze. Ale to nie wszystko – według autorów raportu skutkiem wprowadzenia 500 plus jest również to, że doczekaliśmy opłaty emisyjnej (1,3 mld) i recyklingowej (1,4 mld), a więc podatków nałożonych z powodów ekologicznych.
A że wzrosły wydatki na świadczenia socjalne z 14,3 proc. PKB w 2015 roku do zakładanych przez rząd 15,3 proc. PKB w 2020 roku? No cóż, wypada tylko przyklasnąć i powiedzieć: prosimy o więcej.
Raport FOR o programie „Rodzina 500 plus” trudno uznać nie tylko za poważną publikację, ale również za raport w ogóle. Jest to bardziej litania boleści, wyrażonych przez ideologicznych bankrutów, którzy w agonalnych podrygach rzucają się do boju przy użyciu dawno stępionego i budzącego już tylko politowanie oręża.