Czego zarząd PLL LOT nie mówi pracownikom, czemu kilkuset pracownikom grożą zwolnienia i jaka jest sytuacja w firmie mówi w rozmowie z Portalem Strajk Agnieszka Szelągowska, przewodnicząca Związku Zawodowego Personelu Pokładowego i Lotniczego.
W jakim miejscu jest dialog pomiędzy pracownikami i pracownicami LOT-u a zarządem spółki?
Nie ma już żadnych rozmów. Porozumienie zostało podpisane. Nie powiem, bym była z tego zadowolona: nasz związek absolutnie nie zgadza się z narzucanymi zwolnieniami. Uważamy, że nie mają one żadnych podstaw.
LOT nie przedstawił wystarczającej ilości danych, które argumentowałyby na rzecz redukcji zatrudnienia. Nie zostały przedłożone dane dotyczące spółek zależnych, kosztów ich utrzymania. Trudno jest nam przyjąć do wiadomości, że zwalnia się pracowników, którzy pracują po dwadzieścia, trzydzieści i nawet więcej lat, a firma nie czuje się wobec nich w żaden sposób zobowiązana. Nie uważa, że powinna w pierwszej kolejności chronić własnych pracowników. Ponadto korzysta w znacznym zakresie z firm zewnętrznych. Osobiście obawiam się, że prezes Milczarski nie spocznie, póki nie zwolni wszystkich etatowych pracowników pionu lotniczego, przynajmniej stewardes.
Jakie warunki zwolnienia zostały zaproponowane, o jakiej liczbie zwalnianych mówimy?
W tej chwili do zwolnienia jest sto pięćdziesiąt stewardes, przy czym wszystkie są obecnie zatrudnione na połowie etatu, tak więc koszt ich pracy jest niewielki. Przeciwne zdanie mają przedstawiciele zarządu. Z perspektywy pracowników te etaty nie są „kosztami”, ponieważ te osoby wypracowują te pieniądze, które dostają, bo pewna liczba połączeń lotniczych jednak się odbywa. Jeśli personel etatowy od jakiegoś czasu siedzi w domu, to dlatego, że na pokładach samolotów, które latają, nie ma etatowych pracowników. Do tych połączeń kieruje się osoby z firm zewnętrznych…
Co to w praktyce znaczy? Co to za spółki zewnętrzne?
LOT zarejestrował kilka spółek-córek. Jedna z nich rekrutuje pilotów, druga-stewardesy, a kolejna zajmuje się personelem naziemnym i administracją. Za pośrednictwem tych firm w tej chwili LOT korzysta z usług ośmiuset stewardes i pięciuset pilotów, natomiast zwalnia sto pięćdziesiąt stewardes będących na połowie etatu i pięćdziesięciu pilotów, którzy są na etacie, a do tego stu pracowników administracji. I ten fakt, że firma ma z jednej strony zasób osobowy w postaci etatowych pracowników, który właśnie zmniejsza, a z drugiej strony utrzymuje firmy zewnętrzne, uchodzi często niezauważony. Do tego nasz związek podejrzewa, że jedna ze spółek, o których mówię, LOT CREW, jest nielegalną agencją pośrednictwa pracy. Złożyliśmy w tej sprawie zawiadomienie, ostatnio w tej sprawie przesłuchiwano Piotra Szumlewicza. Dopiero teraz, chociaż proceder trwa od lat.
Czym różnią się pracownicy pochodzący ze spółek zewnętrznych od etatowych?
Różnica jest tutaj zasadnicza. My jako pracownicy jesteśmy objęci kodeksem pracy, mamy wynikające z niego obowiązki i przywileje. Natomiast osoby zatrudniane za pomocą spółek córek mają umowy business-to-business, b2b, które są im na dobrą sprawę narzucane, bo oni sami mają zerowy wpływ na to, co jest w nich napisane. Tak w praktyce wygląda owa współpraca LOT-u z „drugą firmą”.
Te osoby nie mają wyboru na przykład co do grafiku. Ta forma zatrudnienia ich tego pozbawia. Ci pracownicy są zobowiązani do tego, pomimo bycia jednoosobowymi firmami, żeby w przypadku nieobecności twardo udowodnić powody tejże. Nie ma tutaj miejsca na jakąkolwiek elastyczność, godziny i dni pracy są narzucane z góry. My oczywiście zgłosiliśmy cały proceder do Państwowej Inspekcji Pracy, bo mamy tu do czynienia ze zwykłą relacją pracy, której LOT unika, dając ludziom do wyboru: albo współpraca w oparciu o umowę ze spółką-córką w formule b2b, albo nic.
Firma zaproponowała przejście etatowym pracownikom na taką formę zatrudnienia?
Oczywiście, że nie. Stąd nasze przekonanie, że chodzi nie tylko o pozbycie się obciążeń pracowniczych, ale też o pozbycie się konkretnych ludzi. Przypuszczam, że główna selekcja będzie się odbywać spośród osób, które w 2018 r. brały udział w strajku. Kryteria zwolnień, które zostały ustalone, pomimo naszych uwag i krytyki, mają decydować o wciągnięciu na listę zwalnianych, obejmują okres strajku. LOT oficjalnie mówi, że nie bierze tego okresu pod uwagę, ale to nie musi być prawda. Uważamy, że nieobecności z okresu października 2018 roku może i nie będą brane pod uwagę, ale wypowiedzi w mediach, posty i działalność w mediach społecznościowych prawdopodobnie już tak. Dane dotyczące tych kwestii znajdują się w teczkach osobowych pracowników. Oczywiście są tam też informacje o tym, kto uczestniczył w strajku, kto został wyrzucony, a kto przywrócony.
LOT nie udowodnił w sądzie nielegalności strajku, zostało zawarte porozumienie, a ludzie wrócili do pracy i zgodzono się na to, że nie będą ponosić odpowiedzialności za protest. Dlatego uważamy jako związek, że te materiały z teczek osobowych powinny zniknąć. Ale jak widać pracodawca sobie je zachował i powstaje przypuszczenie, że po dwóch latach będzie się właśnie nimi kierował.
LOT przekonuje, że mamy trudne czasy dla linii lotniczych i że skoro nie ma tylu połączeń, co przed pandemią, to po prostu musi zwalniać. Pokazuje, że w tym sektorze zwalniają dziś wszyscy.
Osobom z zewnątrz takie posunięcia wydają się logiczne. Lufthansa też niedawno zwalniała pracowników i, fakt, nie tylko ona. Wszystko prawda, ale… w innych liniach osoby zwalniane nie były zastępowane pracownikami ze spółek zewnętrznych.
LOT w danych, które podał w trakcie negocjacji, przedstawił zapotrzebowanie na stewardessy na styczeń. W etatach czterysta pięćdziesiąt osób. W tej chwili ma do dyspozycji dwieście pięćdziesiąt sześć etatów. To wszystko oficjalne dane firmy. W moim przekonaniu, skoro spółka potrzebuje większej liczby etatowych pracownic, to w pierwszej kolejności powinna przywrócić do pełnej pracy osoby pozostające na połowie etatu, siedzące w domach. Pomimo tego zarząd woli nas zwalniać i powiedzieć nam, że nasza praca jest niepotrzebna.
Przez pierwszą połowę stycznia, ale też w grudniu miało miejsce czterdzieści, czy pięćdziesiąt odlotów z Warszawy. A działamy też w innych portach. Na jedną zatrudnioną na etacie stewardessę, która przy tych połączeniach pracuje, przypadają trzy lub cztery ze spółek zależnych. Więc te argumenty po głębszym przepracowaniu okazują się nieprawdziwe. Jest jeszcze jeden aspekt tej sytuacji. LOT płaci nam w ramach naszych połówek etatów za wyrobienie pensum, a więc minimalnej ilości połączeń. Stewardessa przeważnie ma dwadzieścia dwie i pół godzin minimalnie w miesiącu, ale LOT planuje pięć lub nawet zero godzin, płacąc jednocześnie za całość tego pensum. Naszą pracę wykonują w tym samym czasie osoby ze spółek zewnętrznych. Okazuje się, że LOT płaci za tę samą pracę dwa razy.
Skąd się w ogóle wziął pomysł, żeby utworzyć spółki zależne i podpisywać umowy z „firmami-stewardessami”?
Historia spółek zależnych sięga siedem, osiem lat wstecz. Prezes Mikosz, który wówczas składał wnioski o udzielenie pomocy publicznej, argumentował wtedy, że LOT nie może zatrudniać, ponieważ ma pewne ograniczenia. Dlatego też powstały spółki zależne i pojawił się cały mechanizm współpracy na umowach B2B. Miała to być ograniczona liczba osób, rozwiązanie chwilowe, a pracownicy mieli zostać po jakimś czasie przeniesieni do LOT-u na normalne etaty.
Wraz z nastaniem prezesa Milczarskiego, który miał powiedzieć, że praca etatowa to przeżytek, ten mechanizm nie tylko nie został zwinięty, ale z tymczasowego stał się rozwiązaniem stałym. W dodatku wychwalanym pod niebiosa, prezes twierdzi np., że ludzie na b2b się twórczo rozwijają. Jak? Tego nie wiem. Okazało się, że etaty ogólnie zawadzają, ponieważ oznaczają, że pracowników trzeba szanować, respektować i trzeba się z nimi liczyć. Jednoosobowa „firma” nie ma możliwości pójścia do sądu pracy, ani walki pracowniczej. Zostaje jej tylko sąd gospodarczy, jednak i tam jedna osoba raczej z pewnością nie da sobie rady w zderzeniu z wielką spółką. Nie ma tutaj mowy o jakiejkolwiek równości sił.
Co na te zmiany mówią inne związki zawodowe działające w spółce?
Ich reakcja bardzo mnie zdziwiła. Większość z nich uznała zwolnienia za coś nieuniknionego. W ogóle nie zadawały pytań, nie dociekały, skąd takie rozwiązania. A LOT mógłbym zaoszczędzić na czymś innym, na przykład na nierentownych spółkach zagranicznych, bazie w Budapeszcie. Można byłoby podjąć się innych, mniej drastycznych rozwiązań, jednak firma tego nie robi, a inne związki zawodowe nie paliły, by o te rozwiązania walczyć. Spodziewałam się, że będziemy walczyć o to, żeby tych zwolnień nie było, jednak moja postawa nie spotkała się ze zrozumieniem.
Jak czują się pracownicy w tej sytuacji?
Pracuję w LOT trzydzieści lat i nie przypominam sobie tak koszmarnej atmosfery, takiego przygnębienia, niepewności, poczucia braku zainteresowania ze strony firmy, które zredukowała nas do prostych cyferek w Excelu. Ludzie są też skłóceni ze sobą. Firma już się postarała, by ludzi poróżnić, działała w tym kierunku już od jakiegoś czasu. Najłatwiej się ludźmi podzielonymi rządzi, to wiemy nie od dziś. Bardzo mi przykro, że zarząd posuwa się do takich kroków.
Robię to, co mogę, to, co uznaję za słuszne, staram się docierać do wszelkich instytucji, mediów, żeby nagłaśniać nasz temat. Oczywiście wiem, że nie jesteśmy jedynym środowiskiem, które jest w ten sposób traktowane. Codziennie tysiące ludzi po cichu traci pracę i nikt nimi się nie interesuje. Dlatego też nie oczekuję od opinii publicznej, by nas jakoś specjalnie żałowała, ale oczekiwałabym od decydentów, pana premiera, prezydenta, od komisji sejmowej zrozumienia i wysłuchania naszych argumentów, przyjrzenia się sprawie. Jednak wszyscy przyjmują tylko to, co mówi oficjalnie zarząd spółki.
Co z tym zrobicie?
Oczywiście mamy cały plan działania rozpisany na najbliższy czas, mamy niezwykle dużo do zrobienia. Nie mogę zdradzić szczegółów, ale mogę zapewnić, że będzie się tego planu trzymać i go twardo realizować. Nie zostawimy tej sprawy.
Rozmawiał Wojciech Łobodziński.