W trwającej od kilku tygodni tragedii z uchodźcami i imigrantami na polskiej granicy doszliśmy do ważnego momentu. Dzisiaj nazwał go minister spraw wewnętrznych i administracji. Przedstawił otóż wizję setek tysięcy imigrantów, którzy wykorzystując ruch bezwizowy Białorusi „z takimi państwami jak Pakistan, Jordania, Egipt, Południowa Afryka. To są ogromne rezerwuary uchodźców, to są ogromne rezerwuary ludzi poszukujących lepszego życia na świecie. To może oznaczać, że dziesiątki i setki tysięcy ludzi będzie ściąganych na naszą wschodnią granicę”, powiedział pan minister.

Mniejsza o to, czy wizja ministra Kamińskiego ma szansę się ziścić w sensie technicznym. Ale przypuśćmy, że na polskiej granicy stanie się to, co miało miejsce podczas kryzysu migracyjnego w 2015 roku: przez granice różnych krajów europejskich przechodziły tysiące ludzi. I przeszły je, ponieważ nikt nie podjął decyzji, by ich wszystkich pozabijać.

Teraz Polska ma wszelkie szanse, by znowu stanąć na czele nowego sposobu rozwiązania problemu napływu uchodźców i imigrantów na polska granicę. Trzeba otworzyć ogień do tych ludzi, którzy, jak słusznie zauważył minister Kamiński, szukają „lepszego życia na świecie”. Bo po tych wszystkich szumnych deklaracjach, że nasze granice są święte, że bronimy wschodnich rubieży Unii Europejskiej, że nikt nie ma prawa naruszyć polskiej granicy itp., sytuacja powie nagle „sprawdzam”. Co wtedy? Gaz łzawiący i pałki mogą nie wystarczyć. Ktoś będzie musiał podjąć decyzje o charakterze ostatecznym. Czy to się da zrobić? Ależ oczywiście. Wystarczy zrobić to, co od setek lat ludzkość w krwawych konfliktach już wielokrotnie wypróbowała: przekonać społeczeństwo, że przybysze to nie ludzie. Pierwsze kroki już zostały zrobione. Uchodźcy maja przenosić robactwo i nieznane choroby. Dalej już pójdzie z górki. Potrzeba tylko determinacji i konsekwencji. Ktoś musi wziąć na siebie odpowiedzialność, by jasno przekazać, że te ciemnoskóre, różniące się od nas postacie to wcale nie są ludzie. Są czymś na podobieństwo zwierząt, bowiem ich mentalność, wiara i język stawiają ich poza marginesem cywilizowanych jednostek. To powinno, jak na setkach wojen, ułatwić bardzo zadanie, ponieważ zadawanie śmierci nie-człowiekowi nie obciąża ani sumienia, ani nie narusza norm moralnych. Pozostaje jeszcze drobiazg – trzeba tylko uzgodnić tę wersję z miejscowym Kościołem. Żadne tam „na wzór i podobieństwo” czy „bliźniego jak siebie samego”, w żadnym wypadku. To nie bliźni. To robactwo, przekonają nas politycy do spółki z klerem. I już. Dalej pójdzie jak z płatka. Zgodzimy się na to? Naprawdę się na to zgodzimy?

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…