Chronologia wydarzeń jest interesująca. Najpierw projekt Ordo Iuris, czyli całkowity zakaz aborcji. Potem Czarny Marsz, w efekcie którego za zakazem jest 32 posłów PiS, a za utrzymaniem status quo ponad 200. Kolejny krok to uspokojenie kościoła katolickiego 28 milionami na Świątynię Opatrzności Bożej, dołożeniem paru milionów na Fundusz Kościelny i 3 milionami na szkolenie przez uczelnię Rydzyka pracowników wymiaru sprawiedliwości. I gdy wydaje się, że sprawa aborcji przysycha, prezes Kaczyński daje wywiad PAP.
„Będziemy dążyli do tego, by nawet przypadki ciąż bardzo trudnych, kiedy dziecko jest skazane na śmierć, mocno zdeformowane, kończyły się jednak porodem, by to dziecko mogło być ochrzczone, pochowane, miało imię”. Na te słowa kobiety skrzykują się pod domem prezesa i robią dym. Prezes daje zatem wywiad w Onecie. Rozważa w nim kolejne ruchy w kwestii przerywania ciąży. I „rura mu mięknie”.
„Z całą pewnością będzie dużo różnych przedsięwzięć, które będą miały na celu doprowadzenie do sytuacji, by aborcji w Polsce było jak najmniej. Ale w jednym obszarze należy doprowadzić do zmian. Chodzi o aborcję eugeniczną, czyli ze względu na wady płodu. Mam na myśli zwłaszcza chore dzieci z zespołem Downa, a to jest ogromna większość legalnych aborcji w Polsce. Tylko trzeba zrobić to w sposób delikatny i z odpowiednim wsparciem dla kobiet, które znalazły się w takiej sytuacji”.
Potem mięknie jeszcze bardziej. Głoszony przez niego jako prezesa pogląd, nie jest poglądem szefa rządzącej partii, tylko starszego pana: „Mówię teraz o moim osobistym poglądzie: uważam, że powinna nastąpić zmiana, by dzieci z zespołem Downa mogły normalnie żyć. Nie widzę powodu, aby wyrażać zgodę państwową na ich eliminację. Ale kierunek działań, zmierzający do ograniczenia liczby aborcji, będzie miał przede wszystkim charakter socjalny. Będzie się on odnosił nie tylko do dzieci z zespołem Downa, ale do wszystkich chorób dzieci. A nawet do tych wypadków, w których, w moim przekonaniu, o stosowaniu państwowego przymusu rodzenia nie może być mowy”.
W przypadku poczęć wywołanych gwałtem, Jarosław Kaczyński też okazuje się być ludzkim paniskiem. Mógłby zakazać, ale ponieważ jest szczerym demokratą, to może jednak nie zakaże: „Będziemy proponowali, żeby jednak to dziecko zostało urodzone, a potem oddane do adopcji. Ale będzie to tylko propozycja, a nie nakaz państwowy. Jestem od zawsze za ochroną życia, ale w ramach pewnych zasad: zdrowie i życie matki musi być chronione, godność kobiety musi być chroniona, trzeba brać też pod uwagę ciąże osób małoletnich, będące efektem przestępstwa”.
Jeśli komuś te wypowiedzi zakrawają na schizofrenię, to niesłusznie. Kaczyński wie, że ma władzę absolutną. Wie i nie zawaha się jej użyć. A użyje jej wtedy, gdy mu się to spodoba.
Ma bat na niezgadzającą się na absolutny zakaz aborcji opinię publiczną. Nie tylko zresztą bat. Dotarło do niego, że wrzuceniem hasła likwidacji przerywania ciąży można przysłonić każdy inny temat. Tym razem aborcja przysłoniła przyjęcie przez Polskę umowy CETA. Za chwilę całkowity zakaz usuwania zygoty wypłynie przy niepodnoszeniu kwoty wolnej od podatku, nieobniżaniu wieku emerytalnego i innych niemiłych społecznie kłamstw z kampanii wyborczej.