Najnowsza heca z ujawnionymi dokumentami panamskiej kancelarii prawnej, która zajmowała się obsługą i zarządzaniem rozlicznych przekrętów finansowych możnych tego świata jest, oczywiście, kolejnym dowodem na słuszność burżujofobii. Po raz kolejny okazuje się, że bogatych – jako grupę – śmiało i w pełni świadomie należałoby potępić. Wbrew powtarzanym często dykteryjkom o tym, jak to doszli do fortun ciężką pracą i przeszli żmudną ścieżkę „od pucybuta do milionera” – rzeczywistość znów udowadnia, iż wszelkie „stereotypy” i „uprzedzenia” wobec słynnego 1 procenta są więcej niż uzasadnione.
Bogaci to w swej znakomitej większości wariacje na temat Donalda Trumpa: od drobnych przekrętasów, po wielkich złodziei, rasistów, kilkukrotnych bankrutów, rozpieszczonych typków, trwoniących ułamki majątków zgromadzonych przez rodziców i dziadków… Bethany McLean, autorka słynnej książki, w której opisywała poziom odklejenia szefów banków i instytucji finansowych od rzeczywistości („All the devils are here”), powiedziała, że spotkania z tymi ludźmi były dla niej „najbardziej wstrząsającym doświadczeniem w całym jej życiu”. Patrząc na republikańskiego faworyta do kandydatury w wyborach prezydenckich w USA, łatwo to zrozumieć. Szokujące dla McLean były jednak nie przepych czy luksusy, wśród których jej bohaterowie się obracali, lecz konstrukcja psychiczna bogaczy, ewidentnie różniąca się od tej właściwej pozstałym 99 procentom ludzkości. Ich „zrozumienie” rzeczywistości i świata było zupełnie inne, z tego wynikały też ich kosmiczne nierzadko poglądy.
Podstawową słabością rozdętej do granic śmieszności afery Panama Papers jest fakt, iż jej animatorzy każą nam przeżywać wstrząs z powodu ujawnienia faktu cokolwiek znanych i oswojonych schematów fiskalnych oszustw. Nagle cała opinia publiczna ma się oburzyć na nieuczciwość bogaczy, którzy – patrzcie no! – kradną. Media na całym świecie rozdmuchują tę absurdalną awanturkę, zestawiając ją bezmyślnie z naprawdę wstrząsającymi sprawami, jak choćby przecieki Snowdena.
W ferworze ekscytacji odkryciem faktu, iż burżuazja to klasa próżniaczo-złodziejska, rozedrganym z emocji dziennikarzom umykają dość proste wątpliwości, które nasuwają się każdemu obserwatorowi: po pierwsze – gdzie są Amerykanie? Dlaczego nie ma na tej liście ani jednego i dlaczego nikt, do cholery, nie stawia tego pytania? Czy dziennikarze nagle uwierzyli, że jankescy możni są ostatnimi, którzy wypychaliby swoją forsę do rajów podatkowych? Po drugie – po co ta osobliwa, a także cokolwiek żałosna, nagonka na Putina na okoliczność Panama Papers? Nie mam wątpliwości, że prezydent Federacji Rosyjskiej, podobnie jak każdy inny państwowy notabl, w którymkolwiek kraju, ma swoje za uszami – ale akurat jego nazwisko, tak często powtarzane kontekście tej aferki, nigdzie w ujawnionych dokumentach nie występuje. Znajduje się tam trzech bodaj obywateli Rosji, o których, jak twierdzą media, „mówi się”, iż są przyjaciółmi Władmira Władimirowicza. Dziwnym trafem o znajomościach i stopniu zażyłości z różnymi prezydentami na całym świecie innych bohaterów Panama Papers się nie wspomina.
Wreszcie – rozczula mnie do granic wzruszenia opowieść o wytężonym, precyzyjnym śledztwie niemieckich dziennikarzy. Niemiecka prasa, mówiąc delikatnie, nie ma najlepszej prasy. Poza wywiadem z Waszczykowskim, w którym opowiedział on o cywilizacyjnym zagrożeniu, jakie na Polskę sprowadzają wegetarianie i rowerzyści, jej jedyną zasługą w ostatnim czasie jest zagadkowe uczestnictwo w zbiorowej medialnej ustawce, dotyczącej kryminalnych wydarzeń z Kolonii i kilku innych niemieckich miast, do których doszło w ostatniego Sylwestra. Dzięki zgodnie grającej orkiestrze – a to subtelnego milczenia, a to przecieków, a to otwartych oskarżeń – udało się rozbuchać nastroje bezinteresownej nienawiści. I tak w ciągu niespełna miesiąca nastawienie do uchodźców zmieniło się z lewicowo-liberalnego i maksymalnie przyjaznego, to w zbliżone do nastrojów towarzyszących nocy kryształowej.
Najśmieszniejszy, ale i najbardziej gorzki zarazem, jest w tym kontekście komentarz wspomnianego wcześniej Edwarda Snowdena, który widząc wezwania brytyjskiego premiera Davida Camerona do poszanowania osobistych indywidualnych decyzji o operowaniu finansami jego i jego partyjnych kolegów, napisał na jednym z portali społecznościowych: „Aha, no tak, teraz to mu się prywatności zachciewa…”.