Władze Stanów Zjednoczonych postanowiły znaleźć kozła ofiarnego, którego będą mogły obwiniać za to, że liczba ofiar śmiertelnych pandemii Covid-19 jest w tym państwie wyższa niż gdziekolwiek indziej na świecie. Wszystko po to, by uniknąć uczciwego rozrachunku zaniechań amerykańskich urzędników wysokiego szczebla. To one bowiem doprowadziły do tak poważnego kryzysu.
Wstępny rant Donalda Trumpa o „chińskim wirusie”, gdy pojawiły się pierwsze przypadki zachorowań w USA, dość szybko się zużył. Po prostu w ustach tego akurat przywódcy „największej demokracji świata” rasistowskie klisze są cokolwiek zbyt często obecne, aby można było nimi skutecznie formatować opinię publiczną w chwilach kryzysu. Po chwili namysłu lokator Białego Domu odpalił kolejną petardę – zrzucił całą winę na Światową Organizację Zdrowia. WHO jednak również okazało się słabym kandydatem na kozła ofiarnego.
Mało misterny plan prezydenta USA, który werbalną nagonkę wsparł wstrzymaniem składki wpłacanej przez Amerykę na rzecz utrzymania tej międzynarodowej organizacji, spalił na panewce. Przyczyną klęski – to bardzo częste u patologicznych kłamców, do których Trump niewątpliwie się zalicza – okazały się fakty. Nie tylko prasa izraelska (jako bodaj pierwsza), ale także i jankeska dowiodły, że obywatel Trump bredzi. WHO już dawno, jeszcze w ubiegłym roku, alarmowało między innymi rząd USA o przewidywanych możliwościach wybuchu tego typu epidemii. Poza tym amerykańska administracja ma w WHO aż 16 urzędników, a ci przekazywali na bieżąco do Waszyngtonu wszystkie informacje.
Być może dałoby by się ten temat wyeksploatować jako kolejny samograj rozhuśtujący nastroje społeczne pomimo medialnego oporu, ale do tego potrzebne byłoby chociaż wsparcie drugiego skrzydła amerykańskiego establishmentu – tego związanego z Partią Demokratyczna. Tymczasem do ataku na ONZ-owską agendę nie przyłączyli się ani Demokraci, ani amerykańskie media. Niemniej, nie oznacza to, że jankescy możni nie są w stanie się porozumieć. Widać bowiem systematyczny powrót do pierwotnej narracji, tej antychińskiej. Elita USA zgodnie stwierdziła, że najlepszym celem ataku będzie Chińska Republika Ludowa.
Rozpętano więc kolejną falę sinofobicznej szczujni. Z większym rozmachem, zadbano też o różnorodność. Poza prymitywnym antychińskim bełkotem opinii publicznej zaoferowano także rasizm w wydaniu liberalno-demokratycznym tak, aby wyżywać się mogli także ci obywatele, którzy chętnie sytuują się ponad tamtejszą wersją ciemnogrodu.
Zwracam dziś na to uwagę nie tylko dlatego, że jestem moralnie i politycznie wrażliwy na rasistowskie ekscesy. Otóż te chore – dosłownie i w przenośni – czasy, w których przyszło nam funkcjonować, wytworzyły nowe okoliczności, między innymi takie, iż często spotykam osoby zaawansowane wiekiem (na przykład przynoszę im zakupy). Ludzie starsi zajęci są na ogół prawdziwym życiem i rzeczywistością, ich mózgów nie roztopił Facebook i TikTok; często zagadują więc pytając o opinie i spostrzeżenia na temat bieżącej sytuacji. Nie ma nad czym deliberować, jeśli chodzi o idiotyczne postępowanie polskich władz, to jasne dla każdego przytomnego człowieka. Jednak wielu seniorów – co zrobiło na mnie wrażenie – obawia się wojny.
Nie zamierzam teraz popadać w dywagacje na ile takie reakcje są zasługą ich doświadczeń z przeszłości, a na ile obłąkańczego agit-propu o „rosyjskim zagrożeniu”. W kontekście obecnych okoliczności kwestia konfliktu zbrojnego na wielką skalę wydawać się może na pozór marginalna. Mnie jednak zakłamana kampania antychińska, która z USA rozlewa się powoli na cały „świat Zachodu”, owszem, także kojarzy się z wojną. Intensywność nagonki przypomina jeden z etapów towarzyszących amerykańskiej dyplomacji w przygotowaniach do napaści na Irak w 2003 roku.
Ci sami propagandziści (lub ich uczniowie), którzy dzisiaj dudnią wokół jak to „Chiny kłamią, ludzie umierają”, 17 lat temu kłamali w żywe oczy każdego telewidza strasząc piekielnym arsenałem broni masowego rażenia ukrytą pod łóżkiem Saddama Husajna. Dziś każdy człowiek, któremu natura nie poskąpiła oleum wie, że oskarżenia te były tylko propagandową fantazją. Podobnymi jakościowo bzdurami są doniesienia o „winie” ChRL.
Nagonkowe, rasistowskie okoliczności wzmaga dodatkowo fakt pojawienia się pandemii w roku wyborczym. Wobec tego dwie główne partie walą bez opamiętania w Chiny, ale jednocześnie oskarżają się nawzajem o współpracę z nowym czarnym charakterem. Koronawirus koronawirusem, ale też Putin się cokolwiek zużył w tej roli.
„Amerykanie cierpią, bo Donald Trump wysłał zapasy medyczne do Chin. Zapomniał o swoim motcie “Po pierwsze Ameryka” – powiedział w oświadczeniu związany z Demokratami Bradley Beychok, prezes American Bridge, wielkiej firmy budowlanej. „Zadbamy o to, aby wyborcy z Michigan, Pensylwanii i Wisconsin dowiedzieli się nie tylko o tym, jak bardzo Trump spartaczył ten kryzys, ale także, jak bardzo ugiął się przed Chinami”. To właśnie w tych trzech stanach, które Hillary Clinton zechciała olać w trakcie swojej kampanii prezydenckiej w 2016 roku „niespodziewanie” zagłosowały za Trumpem.
„Jesteśmy bardziej niż szczęśliwi, że amerykańska opinia publiczna może zdecydować, komu ufa – czy prezydentowi Trumpowi, czy pekińczykowi Joe Biden’owi i kto z nich skuteczniej stawi czoła Chinom”. To z kolei słowa Briana O. Walsha z organizacji America First i odpowiedź aktywistycznej bazy obywatelskiej, która wspiera obecnego prezydenta USA.
Washington Post pisze, że American Bridge zamierza wdrożyć specjalną kampanię reklamową w ramach „totalnego ataku na Trumpa i jego skorumpowaną rodzinę, z powodu korupcji w Chinach i innych krajach; towarzyszą temu łapówki, wzajemne polityczne przysługi, podejrzane inwestycje w nieruchomości i imprezy z dyktatorami”.
Nowy sinofobiczny samograj z jednej strony zagłuszy częściowo kompletny upadek systemu służby zdrowia w USA i odwróci uwagę od podnoszonych do niedawna przez Berniego Sandersa palących kwestii socjalnych. Podobnie jak obłęd Russiagate, wrzutka dla mikrocefali, która zyskała w Stanach status niemal kultu religijnego, który znów pchnął ludzkość na krawędź nuklearnej zagłady, tak i ta histeria zbliża nas do wielkiej wojny. Niestety, to jest cena, którą dziś cały świat płaci za to, aby raz na cztery lata amerykańska elita mogła się ostentacyjnie posprzeczać.