Pobudka o 7. I tak dobrze, bo jest lockdown i nie trzeba dzieciaka na busa do szkoły szykować. W normalnych warunkach o siódmej już jednej córeczki nie będzie w domu, a druga dopiero na 8 do przedszkola, więc pozorne udogodnienie, malutkie zwycięstwo. Ale żeby nie było tak dobrze, akurat jak zostałam sama (mąż pojechał zarobić pieniądze), oba maluszki się rozchorowały. Kaszel, katar, gluty, płacze, gorączki.
Zakładam kurtkę na piżamę i idę po drewno, żeby rozpalić w piecu. Z lenistwa wczoraj wieczorem nie przyniosłam na zapas i z lenistwa wychodzę na śnieg w crocsach. Boli, zimno, ślizgam się. Lenistwo nie popłaca, lenistwo ma śliskie nogi. Rozpalam w piecu nie zdejmując kurtki, bo rano u nas jest bardzo rześko. Ludzie, którzy nie wiedzą, co to zimno, mówią, że zdrowo spać w chłodzie. Niech was szlag, nie znacie życia, a się wypowiadacie. Nastawiam kawę i kasze jaglaną, żeby bąbelki miały zdrowe śniadanie.
Starsza idzie do siebie, na lekcje. Skończy swoją robotę później niż ja – podczas edukacji domowej siedzi przy komputerze nawet 8 godzin. Dramat. Potem musi odreagować, walcząc z siostrą. Dziewczynki przestańcie, dziewczynki przestańcie, te dwie rzeczy słychać u nas w domu popołudniami. Ale jeszcze jest ranek.
Młodsza nie chce jeść. Marudzi przy jedzeniu, komentuje, opowiada, kasza leci na podłogę, a przecież wczoraj odkurzałam… kurwa mać, mówię sobie cichutko.
Zaraz zaczynam dyżur redakcyjny, mam duże wątpliwości, czy dam radę. Szukam newsa, czytam, scrolluję, przeglądam. Młodsze dziecko towarzyszy mi, wspina mi się na plecy, zadaje mnóstwo pytań, na które nie znam odpowiedzi. – Wandziu, mama teraz pracuje, idź się pobawić. Może puzzelki? Może kolorowanka? Może klocki? A może nakarmisz kotka? Nie. Ona chce być z mamą teraz. Ma w dupie moje zobowiązania, ma 5 lat, zna swoje prawa, nie daje się spławić.
Czas ucieka, zaraz muszę coś napisać. Pierwsza porażka tego dnia – włączam kucyki Pony, żeby móc trochę popracować. Jakoś się udaje, ale ani się obejrzę, dzieciaczki znowu są na dole, przyszły po lekarstwa i herbatki. Starsza ma przerwę w lekcjach, młodszej rozładował się tablet. A czas ucieka. Trzeba szukać następnego newsa, przecież ja mam pracę, nie mam czasu. Dziewczynki, błagam!
Wydaję drugie śniadanko, podaję leki, karmię psy. Też nie pomagają. Są trzy i każdy w innym momencie chce wyjść na dwór, a potem wrócić. Ale nigdy razem. Każdy w swoim czasie. W międzyczasie znalazłam temat, próbuję pisać. Jakoś chłodno się zrobiło, więc znowu idę po drewno. Dorzucam, żar mi wypada na podłogę, dym idzie do środka, zamiast do komina, bo nie zamknęłam wlotu powietrza jak trzeba. Kurwa mać, mówię cichutko do siebie. –Mamo, powiedziałaś kurwa mać, tak nie wolno! Pamiętaj, że nie można mówić kurwa mać, mamo. Mamo, pić, mamo siku, mamo jeść. Mamo, bajkę inną, włącz mi co ja lubię! Przecież wiesz co ja lubię! – krzyczy młodsza. A ja właśnie nie wiem.
Byle do wieczora, powtarzam sobie, byle tylko skończyć pisanie, dasz radę dziewczyno. Wtedy przed oczami staje mi posłanka Zawisza w Sejmie, z małym dzidziusiem przy cycku. Pierwsza myśl – brawo, nie daj się i rób swoje, niech macierzyństwo nie zatrzyma Cię w drodze do kariery. Ale potem dogania mnie rzeczywistość i zastanawiam się, co ona właściwie wyprawia? Jaki daje przykład? Czy ulży innym matkom w codziennej tyrce? Przecież jak ona pokaże, że proszę bardzo, można pracować z dzieckiem na ręku, to zaraz zaczną tego od nas wymagać. Posłanko, niech się posłanka opamięta, to, co posłanka robi, odwróci się przeciwko nam! Albo praca, albo dzieci. Inaczej to się nie uda. To jest nie do pogodzenia przecież. Nie widzisz tego? Praca kobiet w domu i wychowywanie dzieci jest wyjęta spod prawa. Czysty wyzysk. Nie ma wynagrodzenia, nie ma przerw, godziny są elastyczne i ciągną się w nieskończoność.
Piszę dalej, ale w newsie są błędy, dobrze że czujny kolega-redaktor je wyłapał. Nikogo nie obchodzi, że pisząc, jestem szarpana za nogę, że usługuję książętom od 7 rano, że książęta rzygają glutami na stół, a matka leci ze ścierą i oddala się w pokłonach, bo akurat po rzyganiu nastąpiła święta chwila ciszy i skupienia przy kolorowance.
Udało się, napisałam wszystko, co miałam. Jeszcze tylko pójdę po drewno, zrobię obiad, pranie, może odkurzę, bo już chlew, a może nie, powieszę pranie, poskładam pranie, włączę słuchowisko, podam kredkę, bo upadła, pokroję jabłuszko, ale bez skórki i nie w tej miseczce, pogadam, co tam w szkole, wydam popołudniową porcję leków, zrobię kolację, podam herbatę, nakarmię psy, wytrę nosy 50 razy, przygotuję kąpiel, poczytam książeczkę, nastawię zmywarkę, pójdę po drewno i już!
A potem padnę na kanapę i znowu przeczytam, jak to 500+ rozleniwia matki. Jakby mi ktoś dał w twarz. Mam ochotę oddać.