„Oskarżonemu puściły nerwy” – stwierdził sędzia Sławomir Szymański i odstąpił od wymierzenia kary Maciejowi K., policjantowi, który w grudniu 2013 użył prywatnego paralizatora wobec osób, które chciały przerwać wykład nt. zgubnych skutków „ideologii gender”. Zdaniem sądu funkcjonariusz został sprowokowany.
Zacznijmy jednak od początku. Na UAM skrajna prawica zorganizowała pseudonaukową konferencję, akademicy i studenci byli temu przeciwni. Początkowo pisano listy, w końcu jakaś grupa ludzi zdecydowała się przerwać wykład happeningiem. Na salę wkroczyła uzbrojona policja z tarczami, pałami i w hełmach – i rozgoniła towarzystwo – trudno nie uznać, że reakcja była mocno przesadzona. K. jednak nie miał munduru, pałki ani tarczy. Był w cywilnym ubraniu i nagle zaczął razić losowe osoby wyjętym z kieszeni paralizatorem elektrycznym. Ci, którym się dostało, nie wiedzieli nawet, że facet jest funkcjonariuszem policji. Niebezpiecznego narzędzia używał wobec osób, które nie były uzbrojone, nie stanowiły dla nikogo żadnego zagrożenia, K. w żaden sposób (co zresztą stwierdził sędzia Szymański) nie przyczynił się do zaprowadzenia porządku. Po prostu kilka osób mu się nie podobało, więc poraził je prądem.
I to jest okej, może dalej pracować w policji. Przecież osoby, które skrzywdził, go „sprowokowały”. Każdy może się czasem zdenerwować, każdą przemoc można usprawiedliwić i obciążyć nią ofiarę – do tego właśnie używa się zwykle w Polsce wyrażenia „prowokacja”. Zawsze pada ono przy rozmowie o pogromie kieleckim („ubecka prowokacja”), często przy debacie o przemocy seksualnej („prowokujesz do gwałtu”) czy o chuligaństwie Marszu Niepodległości. Oczywiście – nigdy nie zdarza się, żeby to silniejszy sprowokował słabszego. Tego wytrychu można użyć tylko wtedy, kiedy masz dostatecznie mocną, ugruntowaną pozycję jako sprawca: wszyscy wiedzą, że mężczyźni czasem wymuszają seks, że Polacy to antysemici, że chłopaki w kominiarkach chętnie sięgają po kostkę brukową. Skłonność do przemocy pewnych grup uważana jest za stan równie naturalny jak pogoda; nie możesz mieć pretensji do deszczu za to, ze nie wziąłeś parasola. W drugą stronę to nie działa – gdyby któraś z osób, przerywających wykład, zaczęła razić przypadkowe osoby paralizatorem, nikomu nie przyszłoby do głowy stawać w jej obronie ani szukać usprawiedliwień, co więcej gdyby zaatakowała policjanta, groziłoby jej do 10 lat pozbawienia wolności.
Zatem sąd w Poznaniu z jednej strony uważa, że przemocy ze strony Macieja K. czy jego kolegów po prostu można się spodziewać, a z drugiej – że w żaden sposób nie przeszkadza mu to w pełnieniu służby. Dostał dużo nagród w pracy, tłumaczy sędzia Szymański. Wychodzi na to, że jeśli jesteś policjantem, a ktoś cię denerwuje, nie zgadzasz się z nim, robi rzeczy, które ci się nie podobają, a ty jesteś silniejszy i masz przy sobie niebezpieczną broń – możesz go zaatakować. Nie w ramach wykonywania swojego zawodu. Po prostu, dlatego, że puściły ci nerwy. Wszystko to w tzw. „państwie prawa”.