Site icon Portal informacyjny STRAJK

Parodia demokracji

Fotografia J. Samolińskiej

Justyna Samolińska, foto: Bojan Stanisławski

Wielkimi krokami zbliża się do nas referendum w sprawie m.in. JOW-ów, będące idealną ilustracją do obrazka „jak nie robić demokracji” albo raczej „jak udawać, że się robi demokrację, realizując własne paskudne interesy”. Wszystkie pytania, na które odpowiedzą we wrześniu Polacy, zadane są w sposób manipulatywny i szkodliwy, a intencje stojące za całą tą imprezą są w oczywisty sposób antydemokratyczne.

Zacznijmy przewrotnie od końca, od ostatniego pytania: „Czy jest Pani/Pan za wprowadzeniem zasady ogólnej rozstrzygania wątpliwości co do wykładni przepisów prawa podatkowego na korzyść podatnika?”. W lipcu br. Sejm uchwalił nowelizację ordynacji podatkowej, która wprowadza dokładnie taki zapis. Jest oczywiste, że wyborcy w większości tego nie wiedzą. Po co pytać? Po co sugerować, że jest jakiś problem z korzyścią podatnika? Co to za państwo, które wykorzystuje narzędzia takie jak referendum, że robić antyreklamę podatkom?

Jednak znacznie groźniejsze wydaje się pytanie nr 2 – „Czy jest Pani/Pan za utrzymaniem dotychczasowego sposobu finansowania partii politycznych z budżetu państwa?”. Brzmi trochę jak pytanie „Czy chciałaby Pani zmienić system?”. Jasne, że bym chciała, ale jak będzie mnie o to pytać Marian Kowalski albo Grzegorz Braun, to jednak powiem, że nie. Obecny sposób finansowania partii promuje duże podmioty, jest nieszczelny, pozwala na nadużycia, nie reguluje kształtu kampanii (np. pozwalając partiom za pieniądze podatników tymże podatnikom zasłaniać okna wielkoformatowymi płachtami ze swoimi facjatami) i ma wiele wad. Zawsze jednak może być gorszy – można np. całkowicie zlikwidować finansowanie partii z budżetu, pozwalając na istnienie tylko tym, które będą działać w imieniu wielkiego, zamożnego biznesu. Albo zrobić jakąkolwiek inną rzecz, tak idiotyczną jak to pytanie.

O pierwszym i najważniejszym pytaniu o JOW-y napisano i powiedziano już bardzo dużo – i o ich szkodliwości, i o tym, że najbardziej skorzystają na nich PO i PiS. Przyznaję, że miałam jednak nadzieję, że uda się w ogóle porozmawiać o ordynacji wyborczej. O tym, że mamy absurdalnie wysoki próg wyborczy. Że wymóg zebrania 100 tys. podpisów w zasadzie odbiera obywatelom możliwość zakładania nowych ruchów politycznych, o ile nie mają milionów na koncie albo nie śpiewali w Jarocinie o proboszczu. Ale, ups, to byłaby rozmowa o demokracji. A demokrację się u nas praktykuje, a nie o niej gada. Na referendum marsz!

Exit mobile version